
Wchodzi mi pan z panią. Do salonu. Nie że do dużego pokoju, tylko do showroomu w sensie. Pani powściągliwie, jakby się przeciągała, robi kilka kroków. Pan konkretnie, w szafki wchodzi nieomal. Głową wchodzi wręcz dosłownie. Okular gruby i masywny dzierży, poprawia. Wgłębia się, zagłębia, wnika i wgapia, wzrokiem pożera.
- Zawiasy – rzecze zachęcony mą otwartą postawą, moim zbliżaniem się wiotkim i chęcią spieszenia z informacją.
- Tak – odparłam cała gotowa – zawiasy, ale one akurat nie naszej produkcji.
Uśmiechnęłam się łagodnie, wyczekująco. Pani podziwia dizajn i klimat wnętrza. Pan wodzi błędnym wzrokiem po kolejnym meblu, gładzi dłonią front, palce wplata w sterczący uchwyt. Otwiera szafkę brutalnie i wchodzi w nią, głową wchodzi. Okular gruby zsuwa na czubek nosa, potem wsuwa go ku nasadzie, zawzięcie, mocno, do końca, aż mnie boli. Na samą myśl. Pan półkę wysuwa. Wsuwa. Wysuwa. Wsuwa. Wysuwa. Popycha ją energicznie, niech się sama wsunie ku jego uciesze. Wysuwa ponownie. Przesuwa z lubością palcem po krawędzi. Patrzy, czy smarowanie nie jest przesadne.
- Co to za dzyndzelek? – pyta i zaczepia dzyndzelek palcem, drażni go, ugniata, smyra.
- Skoro tu jest, to pewnie do czegoś służy – zaciekawia się pani detalem.
- To dzyndzelek od hamulca. Dzięki niemu można półkę pchnąć mocniej, a i tak wejdzie gładko i łagodnie, bezgłośnie – objaśniam i demonstruję.
Pan oblizuje się, ekscytuje, okulary mu zachodzą mgłą.
- Widzi pani, zwykły człowiek nie zwróciłby uwagi. Ale ja… Wie pani, zboczenie zawodowe.
- Jest pan stolarzem?
- Nie. Prawnikiem.
…
- My z gazety wnętrzarskiej – wtrąca pani.
Photo credit: GregPC / Foter / Creative Commons Attribution-NonCommercial-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-NC-SA 2.0)