Z Agnieszką Gil o “Układzie nerwowym” i pisaniu książek

Układ nerwowy Agnieszka Gil

     „Układ nerwowy” to bardzo trafny tytuł najnowszej książki Agnieszki Gil. Opowiada o nerwowym układzie Magdaleny i Szymona oraz o tym, jak na ten układ reaguje układ nerwowy Magdaleny. To fabularne zmagania głównej bohaterki z alkoholizmem męża i swoim współuzależnieniem. Agnieszka zaprezentowała doskonałą formę. Słowa i zdania są jak namalowane miękkim, łagodnie prowadzonym pędzlem. Upływ czasu jest tu jak dobrze dobrany podkład muzyczny w thrillerze trzymającym w napięciu. Jestem fanką stylu Agnieszki, który sprawia, że przyjemnie czyta się wszystko, co napisze, bez względu na formę i tematykę.

X: Skąd tak ciężki temat?

Agnieszka Gil: Z życia. Nie wymyślam książek, opisuję życie tak, jak je widzę. A alkoholizm, rodziny dysfunkcyjne i im podobne to rzeczywistość, w której część ludzi żyje i zmaga się z tymi tematami na co dzień. Współuzależnienie to problem istniejący i dotykający bliskich każdego alkoholika, a choć ośrodki wspierające nie tylko chorych lecz także ich rodziny istnieją od ponad dwudziestu lat, wiele osób – kobiet, bo mam wrażenie, że częściej to one zmagają się z problemem pijących mężów – nie wie, że może i powinna dać sobie pomóc. Dlatego zdecydowałam się o tym napisać.


X: Nakreślasz problem z perspektywy głównej bohaterki, czyli żony alkoholika, ale także samego uzależnionego, córki, matki, przyjaciółki. Wszystkie postaci są pełnokrwiste, mają wyraziste osobowości i własne sposoby na radzenie sobie z problemem.
Skąd tak rzeczowa wiedza na temat procesów myślowych każdego z osobna, mechanizmów, technik wychodzenia z choroby? Nie sądzę, by to była wyłącznie Twoja wyobraźnia.

AG: Myślę, że byłoby możliwe napisać książkę na ten temat, zrobiwszy szczegółową dokumentację, niektórzy autorzy tak czynią z powodzeniem, ale rzeczywiście łatwiej pisać o czymś, co dotknęło nas w jakikolwiek sposób. Żyję w Polsce, w dość przeciętnym środowisku, w którym poza szczęśliwymi i spełnionymi ludźmi nie brak też uzależnionych – od papierosów, alkoholu, dopalaczy i narkotyków. Znam zarówno osoby chore, jak i ich rodziny, zgłębiłam też temat teoretycznie – to pozwoliło na stworzenie postaci na tyle wiarygodnych, że książkę rekomenduje znana terapeutka uzależnień pani Ewa Woydyłło.


X: Gratuluję zacnej rekomendacji. Potwierdza moją intuicję, że książka wraz z poruszoną w niej kwestią jest niezwykle pożyteczna, potrzebna, a historia Magdaleny pouczająca. To jaskrawy obraz życia kobiety współuzależnionej. Jednak momentami to życie zakrawa na bajkę, kiedy spada jej z nieba to, o co nawet się nie starała.
Nie obawiasz się, że kobiety, którym wszystko przychodzi z trudem i okupione jest ciężką pracą, albo nie przychodzi wcale, przez co dalej zmuszone są cierpieć, nie będą w stanie utożsamić się z główną bohaterką?

AG: Niezwykły zbieg okoliczności sprawia, że Magdalenie udaje się odnaleźć swoją ścieżkę, dzięki czemu może – po dokonaniu wyboru – pójść nią lub nie. To pewnie, według Ciebie, ta bajkowa część. Lecz historia bohaterki jest także próbą pokazania, że należy skorzystać z okazji podsuwanych przez los. I to jest niebajkowy aspekt – wyjść z oka cyklonu, z uwitego w nim „bezpiecznego” gniazdka jakim jest współuzależnienie ze wszystkimi jego mechanizmami obronnymi, przebić się przez zawieruchę, by bezpieczeństwo przestało być jedynie życzeniem lecz stało się realne. Szydełko jest tu tylko symbolem dowolnej pasji, w którą warto się angażować, symbolem czegokolwiek, co może się stać punktem centralnym, w miejsce butelki męża. Prawdziwym problemem osób współuzależnionych nie jest znalezienie pracy, mieszkania – to, co naprawdę nie pozwala im się wywikłać, mieszka w ich głowach. Jeśli znajdą swoje „szydełko” i wszystko, co za tym idzie, wygrają. Nie da się tego zrobić bez przestawienia myślenia. Podjęcie decyzji bywa trudniejsze niż zrealizowanie zamiaru.
Celowo także umieściłam bohaterkę w rodzinie dobrze sytuowanej – nieraz łatwiej zdobyć się na zmiany, porzucając życie w melinie, partnera używającego przemocy fizycznej. Inaczej wygląda sytuacja, gdy żona zależna jest od męża, który z pozoru zachowuje się poprawnie, a całe piekło rozgrywa się w środku – w czterech ścianach, w duszy.



X: Zarówno w „Układzie nerwowym” jak i w poprzedniej powieści – „Herbata z jaśminem” – realizujesz misję zapoznawania czytelników z historią i topografią Wrocławia. Przy każdej okazji opowiadasz historie miejsc, zapoznajesz z zasobami muzeów, opisujesz wiernie te lokalizacje, prowadzisz czytelnika ulicami, przeprowadzasz przez mosty, wpuszczasz na place zabaw.
Jak się pisze takie opisy? Tak dobrze znasz te miejsca czy poznajesz je na potrzeby fabuły? Chodzisz po mieście z aparatem, notatnikiem?

AG: Wrocław to dla mnie wyjątkowe miejsce i mam ochotę dzielić się miłością do niego z czytelnikami. Wędrówki po nim zaczęły się prozaicznie od artykułu o Muzeum Przyrodniczym, który pisałam na zlecenie redakcji jednego z lokalnych miesięczników. Niezwykle spodobało mi się, jak przewodniczka, emerytowana pracownica Uniwersytetu Przyrodniczego opowiada o tym, co znajduje się na czterech stałych wystawach muzeum. Zachciało mi się wtedy zaprosić w to miejsce – a później w kolejne – rodziców z dziećmi, zaproponować, by czasem zamiast w supermarkecie, spędzili niedzielę w muzeum czy na jakiejś wystawie. Chodziłam więc z aparatem i dyktafonem i gromadziłam wiedzę, wrażenia, fotki. Do dziś mi to zostało…


X: Czy takie skupianie się na mieście nie odstraszy osób, które we Wrocławiu były ledwie przejazdem?

AG: Dla mnie prywatnie poznawanie miejsca, w którym żyję, wzrastają moje dzieci, jest nie tylko sposobem na ciekawe spędzenie czasu lecz także na szukanie korzeni, mocniejsze zagnieżdżenie się tu i teraz, poznawszy przeszłość. Mam nadzieję zarażać czytelników chęcią do rozejrzenia się w ich miejscach zamieszkania, pokazania, że nieraz warto zwolnić, rozejrzeć się, zobaczyć to, co umyka w codziennej gonitwie.
Dotąd spotkałam się głównie z pozytywnymi opiniami na temat ilości Wrocławia w moich książkach. Niektórym czytelniczkom nawet było mało. Jedna przyjechała do Wrocławia i sfotografowała go, jadąc na rowerze „śladami Kury” z Herbaty z jaśminem. Wiele pisało, że czuły się zachęcone do bliższego poznania stolicy Dolnego Śląska. Ale oczywiście mam świadomość, że bywają i tacy, którzy omijają opisy miasta. Jeśli mimo to znajdują w moich książkach dla siebie coś poza tym, to mogę się tylko cieszyć.



X: W ubiegłym tygodniu na moim blogu pojawiła się recenzja książki licealisty. Zaś w jednym z wywiadów mówiłaś, że główną przeszkodą, która stoi na drodze wydaniu książki, jest najczęściej jej kiepska jakość.
Czy mogę przez to rozumieć, że dziś, aby opublikować swoją książkę, wystarczy ją napisać i zrobić to dobrze?

AG: Niestety nie. Niestety, bo nieraz, aby wydać książkę, wystarczy napisać coś, co „się sprzeda”, a jakość nierzadko – ostatnio nawet w wydawnictwach, po których nigdy w życiu nie spodziewałabym się tego! – odgrywa drugorzędną rolę. Albo wystarczy mieć kilka tysięcy i wydać samemu w „wydawnictwie” świadczącym usługi drukarskie, zwykle bez redakcji i korekty. Takich książek na rynku jest niemało. Ale najczęściej wystarczy „tylko” szczęście, że ktoś w dobrym wydawnictwie po otwarciu pliku uwierzy, że warto zainwestować w otrzymaną propozycję.
Stoję na stanowisku, że jakość to pierwsze, czego należy wymagać od książki – zarówno od autora, jeśli chodzi o tekst, jak i od wydawcy zobowiązanego zadbać o redakcję, korektę, szatę graficzną. Staram się tego trzymać i poprawiać warsztat, a dodatkowo biorę udział w stosunkowo nowym przedsięwzięciu, powstałym dwa lata temu Festiwalu Literatury Pióro i Pazur w Siedlcach, gdzie nagradzane są dobre – naprawdę dobre – książki z gatunku literatury popularnej. Tam stawia się na najwyższą jakość wybieranych przez czytelniczki i ocenianych przez profesjonalne jury książek. Całe szczęście, że jest w czym wybierać – mamy całe mnóstwo dobrej, polskiej literatury.



X: Dziękuję, już wiem, skąd będę brać interesujące pozycje. Bo niestety często brakuje mi w lekturze jakości. A przy moim zboczeniu zawodowym zdarza się, że błędy i niedopracowania odwracają moją uwagę od sedna książki.
Masz doświadczenie z trzema publikacjami. Czy patrząc z perspektywy autora doświadczonego i spoglądając na swój debiut, zrobiłabyś coś inaczej? Na co powinien zwrócić uwagę debiutujący na rynku wydawniczym autor?

AG: Pisanie każdej kolejnej książki uświadamia mi, jak dużo jeszcze muszę się nauczyć. Ale czy zmieniałabym coś w już wydanych? Raczej nie. Pierwsza, Dziki szczaw, spełniła moje oczekiwania, choć moim zdaniem wydawca nie trafił z oceną wieku odbiorcy – bardziej podobała się ich mamom, niż samym nastolatkom. Herbata z jaśminem z założenia miała być dla młodzieży, więc zarówno wiarygodności pod jej kątem, jak i języka pilnowałam od samego początku. Teraz w niej pewnie zwróciłabym większą uwagę na konstrukcję. Układ nerwowy jest dla mnie powieścią dość wyjątkową, bo tam historia – statyczna i nierozbudowana fabularnie – jest w zasadzie tylko pretekstem do przedstawienia problemu, a więc i tu może być dość trudno oceniać ją pod kątem literackim. Ale na razie za mało czasu minęło, bym była odpowiednio zdystansowana i mogła powiedzieć coś na temat ewentualnych zmian.
Jedno jest pewne – przez cały czas się uczę, chłonę wiedzę, czytając dobre książki, słuchając tych, którzy mają większe doświadczenie, czytam recenzje, ze szczególnym upodobaniem do konstruktywnie krytycznych i to jest to, co zaleciłabym każdemu autorowi, nie tylko debiutantowi.
Dodatkowo zniechęcam do wydawania własnym nakładem, gdyż szalenie rzadko zdarza się, by takie publikacje były dobre. „Wydawca” pobiera opłatę od autora, co zapewnia mu fundusze na pokrycie kosztów druku i własny zysk i nic poza tym go nie interesuje – ani jakość, ani dystrybucja, co jest największym problemem przy sprzedaży książki.
Przede wszystkim zaś debiutantom życzyłabym cierpliwości – zarówno w oczekiwaniu na odpowiedź wydawcy, jak i na stosunkowo długie terminy wydawnicze, bo tylko rzetelna (czyli trwająca) redakcja zapewni odpowiednie zaopiekowanie się ich literackim dzieckiem.



Dziękuję Agnieszce za poświęcony czas. I serdecznie polecam „Układ nerwowy”. Pomimo że podejmuje ciężki temat, książkę czyta się lekko i z przyjemnością. Tak zwyczajnie, po ludzku budzi ciekawość o ciąg dalszy i… tak, przyznam to… zaskakuje zakończeniem.




elzbieta-haque