
Różne są granice prywatności. Każdy ma inną. Jeden nawet przyjacielowi nie powie, że mu raz nie dygnął, inny napisze o tym na forum publicznym. Jeden (np. ja) będzie się krępował nawijać w autobusie przez telefon z mamusią i opowiadać jak było u psychiatry, drugi zrelacjonuje do słuchawki cały dzień, nie zważając na współpasażerów.
Mówią w telewizorze, że ludzie coraz bardziej zamykają się na innych. Chodzą po mieście ze słuchawkami na uszach. Albo słuchają muzyki, albo klikają w telefonie, albo rozmawiają przez telefon. Non stop rozmawiają. Rak mózgu murowany. I uwiąd uszu. No ale skoro tak non stop rozmawiamy, to się raczej nie zamykamy na innych. A skoro mamy w dupie, że ktoś słyszy, to tym bardziej.
Siedzę sobie w pracy. Z drżącym sercem oczekuję, że jakiś klient wejdzie i będę mogła się na niego rzucić i opowiedzieć mu wszystko, co wiem o naszych produktach. Wreszcie! Wchodzi! Ona! Wisi jej u ucha słuchawka. Ale milczy. Może jednak będzie moja.
Nie będzie.
- Uhum, uhum – słyszę już po chwili.
Kłania się tylko w moją stronę i oddaje się uhumaniu do mikrofonu u kabla.
- Tak, tak, dokładnie, masz rację – rzecze i przechadza się po salonie, oglądając bezwiednie, co jej akurat w łapy wpadnie.
- Nie no, nie żebym Tadka nie lubiła. Ale to, co on robi z Marzenką, to się w głowie nie mieści i nie mam na to zgody. Te ciągłe awantury… Oczywiście! Absolutnie! Dla Wojtusia tatą jest fajnym, jak akurat jest. Ale Marzenka… Tak mi jej szkoda. Jak on się psychicznie znęca. Skonać można ze zgryzoty. Poczekaj Krysieńko chwilę… – przerywa wywód i zwraca się do mnie: – A takie krzesła to po ile?
- Tysiącpięćsetsztuka… – odpowiadam lekko zażenowana.
Kiwa głową i snuje się dalej.
- No gdyby rękę na nią podniósł, to chyba by powiedziała, co? No nie wiem, nie wiem, wydaje mi się, że nie. Wojtuś też nie wygląda na maltretowane dziecko. Zresztą już jest na tyle duży, że by powiedział, gdzieś by się wygadał. Podniósł by rękę, to bym obcięła…
I wyszła, i poszła wolnym krokiem, niosąc dalej wieści o niedobrym Tadku, zmiętolonej Marzence i Wojtusiu, co może wychodzi z tego obronną ręką. A ja niby nie Krysieńka, ale zastanawiam się, pozostawiona sama sobie, czy on tę rękę podnosi, czy nie.
Facet. Chodzi w te i z powrotem. Korytarz długi, mógłby w tym czasie po prostu iść przed siebie, kiedyś tam zawrócić, ale nie, on sobie mój upatrzył i mi chodzi przed witryną. Tortura dla kogoś takiego jak ja, z deficytem uwagi, bo mnie takie bodźce łatwo rozpraszają. Weź się człowieku skup na pracy, gdy słyszysz podniesiony głos:
- On mi mówi, kurwa, że na mnie kontrolę naśle, kurwa, wyobrażasz to sobie, kurwa, skurwiel jeden, ja mu na to, że jak on to kurwa zrobi, to ja jemu też to zrobię i zobaczymy kurwa, kto na tym lepiej wyjdzie. Jeszcze kurwa pożałuje, jak go udupię, to mnie będzie kurwa prosił o litość i buty lizał, gnój. Co? Tak, z parkingu tymi drzwiami i prosto, ja tu czekam na ciebie. Gotuje się we mnie, serio, mam ochotę wyrwać chwasta. No bo jak to tak kurwa? Będzie mi tu kurwa groził. O już jesteś. Cmok. Cmok. Bo wiesz, kurwa… kurwa… kurwa…
I tak kolejnych 20 minut, bo ona przyszła i sobie usiedli na siedziskach nieomal naprzeciwko salonu mojego. Cóż, przynajmniej już nie łaził w te i z powrotem. Bo poza tym wiele się nie zmieniło. Mogłam poznać szczegóły kurwagate. A gdybym była z kontroli skarbowej?
Młoda niunia w autobusie ze słuchawką w uchu i telefonem “na kanapkę”:
- Namawiał, to się zgodziłam. Nie robiłam tego wcześniej. Spoko… Zadowolony to on chyba był. Chociaż on, bo ja nie bardzo. Tak sądzę. No nie wiem, może następnym razem. Nie wiem, czy to polubię. Jeszcze mnie gardło drapie.
I co oni mi będą w tym telewizorze mówić, że ludzie są tacy zamknięci w sobie, że tylko internety, że kontakty międzyludzkie płytkie takie. Głębokie, że aż gardło drapie. A że do obcych? Że do przypadkowych? Że nie zawsze ci obcy chcieliby tego słuchać? Nic nie szkodzi. To nic. Wszak… mogą nie słuchać. Uszy zatkać. Czy coś se wsadzić.
Photo credit: Spyros P. / Foter / CC BY-NC-ND