
Jak ja nie lubię remontów, malowania…, to tylko ja wiem. Jedyne co lubię, to meble przestawiać. Niestety salon i kuchnia błagały, by je odświeżyć. Małżon nie dał się złapać na “niechcemisie”.
Mój problem polega na tym (oprócz tego, że niechcemisie), że nie lubię malować ponownie na ten sam kolor. A nawet nie bardzo mnie satysfakcjonuje malowanie na kolor, który był na ścianach już kiedyś wcześniej. Z każdym malowaniem topnieje pula możliwości, chociaż na szczęście producenci ciężko pracują nad tym, żeby mi się opcje nie skończyły.
Gdy już malowanie salonu stało się nadciągającym nieuchronnym, pozostało wybrać kolor. Zapytana o wybór długo odpowiadałam, że nie wiem, się zobaczy… w sklepie. A w sklepie… osiołkowi w żłoby dano. Najłatwiej byłoby wybrać żółty, bo żółty był wcześniej. Nie byłoby problemu z jakimiś wystającymi niedoróbkami, wszystko by się dobrze pokryło. Nie miałabym też kłopotu ze wzorem przy kuchennym stole, który jest wypukły, w związku z czym nie da się go zamalować bez robienia skomplikowanej operacji. Ale żółty już był.
Mam problem z wyborem, co położyć na śniadaniową kanapkę, więc z kolorem farby łatwo nie było. Kręciłam się w Castoramie między próbnikami i omdlewałam z zachwytu i rozpaczy. Omdlewałam również dlatego, że w tego typu sklepach zawsze robi mi się niedobrze i słabo od chemicznych oparów. Podobają mi się mocne kolory, ale zdaję sobie sprawę, że nie nadają się do pomieszczeń małych i średniej wielkości (chociaż w przedpokoju mam bordo). Jak będę miała pałac, to sobie walnę go na granatowo. Wszystko w swoim czasie. Tym razem padło na kolor WIND od Beckersa.
W zasadzie ten wpis znalazł się tu tylko po to, by powiedzieć Wam, że Beckers jest fantastyczny.
Białą nabyliśmy Decorala i nie była fantastyczna. Pomyślałam, że nie ma sensu przepłacać, sufity się tak nie brudzą. Zapomniałam tylko, że kuchnię też mam białą. Malując ją, miałam ochotę wyć i kląć. Klęłam. Oj, jak ja klęłam! A że białe elementy poszły na pierwszy ogień, to miałam wizję, że wszystko będzie tak ciężko szło. Ten biały się ślizgał, rozmazywał, już nie mówiąc o fatalnym kryciu.
A Beckers… Och… to było cudowne doświadczenie. Mogłabym tak malować i malować. Łatwo się rozprowadza, świetnie kryje. Na dodatek kolor WIND jest idealny dla tych, którzy nie mogą się zdecydować. W dzień jest bardziej niebieski, wieczorem bardziej fioletowy. Czego kobieta może chcieć więcej? Wzorek, który jest moją miłością i moim przekleństwem pomalowałam BLUEBERRY. Taki piękny odcień, że musiałam go gdzieś wkomponować.
Teraz mam ścianę pasującą do mojej ulubionej szklanki, pokrowca na laptop i mojej strony. Na jakiś czas mogę zapomnieć o malowaniu. Teraz tylko remont krzeseł. Trzymajcie kciuki, żeby mi się nie odechciało. Marzą mi się przecierane. Cóż z tego, że nie umiem robić przecierek… Nauczę się. Chyba.