Uczucia, emocje, afekty, sentymenty

ból
     Gdybym chciała wymieniać typy uczuć, emocji, opisywać, czym się różnią jedne od drugich, musiałabym chyba zasiąść z nosem w podręczniku psychologicznym i nie wstawać długie godziny. Ale nie o to mi chodzi. Siedziałam i rozmyślałam.

     Mam się za osobę emocjonalną. Silnie przeżywam zarówno pozytywne emocje, jak i te negatywne. Mam w sobie mnóstwo uczuć, dziwnych, czasem niezrozumiałych, jestem sentymentalna, wzruszam się z byle powodu i chętnie się wściekam…

     Fajnie, zwierzyłam się. Ale wciąż nie o to mi chodzi.

     Akceptuję te uczucia, emocje, wzburzenie – swoje. Akceptuję, że inni też mogą je mieć. Złość, wściekłość, namiętność, wzruszenie. Super, jeśli przeżywamy coś pozytywnego. Należy się tym delektować, smakować to, rozbierać na czynniki pierwsze, oglądać te kawałeczki, kryształy mieniące się w słońcu i cieszyć się nimi, tymi pozytywnymi doznaniami. Te złe przyjąć na klatę, zaakceptować, rozpoznać, przeżyć i iść dalej. Cieszyć się, że czujemy. Lepiej czuć zbyt wiele, niż nie czuć nic. Podobno.

     Wszystko jest w porządku, dopóki emocja, która nami targa, może pociągnąć za sobą jakieś działanie, coś, co pozwoli ją rozproszyć, by w końcu uleciała z wiatrem. Nawet te najbardziej pozytywne emocje, uczucia, tłumione zaczynają boleć, drażnić, doprowadzać do szaleństwa. Pomijam nawet rodzaje tych działań, sposoby, czynności, ich zasadność, moralny wydźwięk, czy przy tym kogoś zranimy. We wściekłości można wrzeszczeć, tłuc naczynia, przyłożyć pięścią w ścianę, walnąć sobie baranka, podbić komuś oko. W porywie namiętności można się z kimś kochać, zrobić coś szalonego, krzyczeć światu prawdy objawione, napisać list, skomponować piosenkę. Z radości można się śmiać, z większej radości przytulać obcych ludzi, lub całkiem bliskich, źródło tej radości. To dar, móc coś zrobić. Móc rozładować emocje. Oddzielić je od siebie, pozwolić im płynąć.

Najgorszy jest żal, ból, którego nie da się zniwelować krzykiem, skakaniem, żartami, brutalnością, tarzaniem się, rwaniem włosów z głowy. Najgorzej zapadać się w otchłań, bezsilnie stapiać się z bólem, dać się oblepić nim, niczym smołą, tonąć w jego bagnie, pozwolić mu wdzierać się w otwory ciała, stać się jego częścią. Stać się bólem. I nie móc siebie uśmierzyć. To czują ludzie w momencie, kiedy dowiadują się, że stracili kogoś na zawsze, że już nigdy nie dotkną, nie zobaczą, nie usłyszą, nie posmakują, nie poczują zapachu. Ci ludzie są bólem i żalem. Są na samym dnie piekącego, gęstego, nieprzeniknionego niczego. Dlatego nie mogąc tego bólu z siebie zmyć, od siebie odkleić, oddzielić, skoro jestem bólem, ja to ból, ból to ja, w rozpaczy przychodzi pokusa, by zabić ból.