O rany, jak mi się nie chciało. Najpierw mi się chciało, ale katar, fakt, że musiałam dymać sama, bo koleżance wypadło szkolenie, zimno, więc mi się odechciało. Nauczona doświadczeniem postanowiłam jednak pojechać nad tę nieszczęsną, unoszącą trupy samobójców, Wisłę. No bo może mi się zachce? Pojechałam.
Jak na złość, jakby za karę, że mi się nie chciało, nad tą Wisłą musiałam drałować w te i wewte, szukać, bo nie znam się na tych całych bulwarach i nawet w linii prostej potrafię zabłądzić. Nawet miałam wizję, że będę musiała przepłynąć na drugi brzeg, bo to może tam. Bo tak szłam i szłam. Doszłam.
Znalazłam ten cały Kurort nad tą nieszczęsną Wisłą. Przycupnęłam na kamiennym schodku. Wilka złapię na bank. Ale siedzę, bo ja tak na spokojnie, z boku chciałam. Jak coś, to sobie po prostu do domu pojadę. Bo ja tłumów nie lubię. Siedzę, czekam. Trzy schodki niżej trzy laski i dwóch kolesi. W tym jeden… o mój borze, jaki irytujący. Perorował na temat celebrytów, co chuja robią a kasę trzepią. A tak głośno, że chyba go ci wszyscy celebryci słyszeli. Momentami miałam wrażenie, że gada sam ze sobą, bo tylko jego było słychać. Miałam nawet fantazję, że spycham go do Wisły i… dalej go słychać.
Oczywiście spóźniony i na domiar złego z katarem (ech, te dzisiejsze gwiazdy, zupełny brak profesjonalizmu…), ale wyszedł w końcu na scenę i żarty się skończyły, więc i ja porzucę tę nędzną konwencję.
Gdy występ uskutecznia artysta, który był kiedyś wychowankiem talent show, można mieć przynajmniej pewność, że nie będzie zalatywało fałszywą nutą. W przypadku Krzyśka Zalewskiego to więcej niż pewne. Zachwycałam się nim już jakiś czas temu w moim subiektywnym zestawieniu 5 najlepszych młodych wokali. Zdania od tamtego czasu nie zmieniłam. Posłuchanie go na żywo było bardzo przyjemnym doznaniem. Co myślę o jego głosie, możecie przeczytać w tamtym tekście. Tutaj dwa zdania o występie w Kurorcie.
Krzysztof Zalewski to baaaardzo zdolny artysta wielu talentów. Niechaj jego kariera wielką będzie, niech go słuchają milijony i niech mu kiesa ciąży od milijonów diengów. Zasługuje. Na scenę wparował w tym swoim meloniku, z gitarą, looperem i chusteczkami higienicznymi. Nic więcej nie było trzeba, żeby było bosko i żeby się działo. I jeszcze ten kontakt z publiczką! Fakt faktem Polacy długo się rozkręcają i robią się swobodni dopiero po ciemku i po dwóch kolejkach, więc ten kontakt sprawiał wrażenie jednostronnego, ale to tylko wrażenie było i tylko na początku (a koleś, który był gdzieś za mną, kontakt miał chyba także z UFO i to bliski, i wie, jak brzmi kot obdzierany żywcem ze skóry, z doświadczenia własnego wie). Oprócz wrażeń artystycznych wartością dodaną tego wieczoru jest to, że wszyscy zebrani nauczyli się od Krzyśka, jak zmieniać stan świadomości bez użycia prochów i alku. Przesympatyczny zwierzak sceniczny, mówię wam.
Mieliśmy przyjemność posłuchania kilku kawałków z Zeliga – m.in. cudownego “Spaść” i mojego ukochanego “Jaśniej” (publiczka w starciu z tą piosnką przekonała się, że klaskać też trzeba umieć). Zaserwował nam słodki “Miód” Natalii Przybysz i teraz śni mi się, że Krzyś ma wielki biust. Poza tym Krzysiek bierze się za śpiewanie piosenek gigantów i to mi się podoba, bo – mam wrażenie – jest w stanie zmierzyć się z każdą legendą. Perfekcyjnie obracał w palcach złoty pieniądz Perfectu, całował falsetem niczym Prince. Przepięknie zaśpiewał Niemena “Począwszy od Kaina”. Teraz może już wszystko.
Na bis zrobił mi genialny prezent. Łezka zakręciła mi się w oku. “Jeremy” Pearl Jamu a capella śpiewany przez taki głos… Coś niesamowitego. Słyszałam “Jeremy’ego” w oryginale na żywo i skłamałabym, gdybym powiedziała, że Zalewski lepszy od oryginału. Lepszy nie, ale słuchało się cu-dow-nie!
Skoro solo tak wymiata, to z bandem musi być moc nie do okiełznania. Dlatego moje zadanie na najbliższą przyszłość, to zapolować na koncert Zalewskiego z zespołem. Może w końcu ustrzelę, nim minie termin, bo dotychczas budziłam się z ręką w nocniku. Ale już nie podaruję. Choć tłumów nie lubię. Ale zrobię wjazd z płytą z żądaniem okupu, znaczy autografu. I odcisku czerwieni ust.
Krzysztofie, śpiewaj do końca świata i jeden dzień dłużej. Niech Ci kariera lekką a owocną będzie.
P.S. Gdy dziś rano szukałam Zewy w sklepie, już nie było. Wykupiłeś wszystkie chusteczki!
—
To wszystko działo się 30.07.2015 w Kurorcie nad Wisłą – Zalewski solo grał.