
Słowo na niedzielę miało znów stać się słowem na poniedziałek, ale stało się słowem na wtorek. Nie było innej opcji. Niedzielny czas na pisanie poświęciłam na udzielanie wywiadu, a w poniedziałek tyrałam w robocie. O ile dobrze pamiętam. Bo coś mi się stało i plączą mi się dni. Jednak coś mi się tam kojarzy, że pisałam w ubiegłym tygodniu jakieś teksty, które miałam przypomnieć dla porządku.
Tak w telegraficznym skrócie.
Obsmarowałam dupę Karolinie Korwin Piotrowskiej, za co groziła mi sądem i chłostą. A ja jej wyskubaniem grzywki.
Objaśniałam kwestie sercowe i łóżkowe, bo czuję się w tych sprawach mocna. Serce mam, dużo śpię, więc się mogę powymądrzać na tematy z tym związane.
Pozostał jeszcze tekst o świętej pamięci bananie, który ostatecznie jednak został ciachnięty. Ale tekst ten wyjaśnia, skąd u mnie pewne zawirowania i konieczność opracowania nowego rytmu pisania.
Jutro będę mieć dla Was parę ciepłych słów. Zasłużyliście sobie. A co dalej? Nie mogę się zdecydować. Może jakiś tercet egzotyczny. Albo znów DIY. W chwili obecnej planowanie czegokolwiek jest u mnie bardzo ryzykowne, więc uprzejmie proszę o wybaczenie i pozostanie na stanowiskach.
I pozalewam Was trochę swoimi fotkami, na których są głównie kwiatki i robale.
Fot.: ja