Do niedzieli knajpy, w których zdarzyło mi się być, dzieliłam na średnie, dobre, bardzo dobre. W niedzielę do swojego rankingu musiałam dodać jeszcze jedną ocenę, gdyż przyszło mi zaliczyć knajpę zadziwiającą. Znaczy się – restaurację.
W niedzielę odwiedziliśmy teściową mą, a ta z radości i z okazji imienin swych zaprosiła nas do miejscowej restauracji. Długi Wąż w Przasnyszu zasłynął pół roku wcześniej Kuchennymi Rewolucjami, a na mieście słyszało się pozytywne opinie na temat tatara. Czemu nie? W restauracji przywitała nas miła blond kelnerka i zaprosiła nas do “małej sali”, bo “zaraz będzie komunia”, więc na małej miało być nam wygodniej. W małej sali czekało terrarium z wężem boa, tamtejszą atrakcją. Akurat trawił spożyte wcześniej dziecko, więc nie był agresywny, wręcz ospały. Dobrze. Gdyby przyszło nam dzielić się z nim żarciem, byłoby dramatycznie.
Na ozdobionym ciężkim obrusem stole spoczywały plastikowe talerze pomalowane na złoto, pokryte warstewką kurzu. Może sąsiedztwo ogródka, w którym zakurzone było dokładnie wszystko, sprowadziło ten kurz, ale nie zmienia to faktu, że przyjemne to nie było. Jesteśmy dzielni i mało czepliwi, więc zignorowaliśmy zakurzone talerze, zwłaszcza, że nie byliśmy zmuszeni z nich jeść.
Maożon i jego rodzicielka postanowili uraczyć się na wstępie osławionym tatarem, ja zdecydowałam się na żurek. Wszyscy troje zgodnie zapragnęliśmy golonki. A dzieciaki olały startery i wybrały pierogi z mięsem. Pojawiła się kelnerka i okiełznawszy nasz chaotyczny słowotok, poczęła notować. Tatar i golonka dla seniorki. OK. Tatar i golonka dla pana… Yyyy, przykro bardzo, ale golonka została jedna. Pół żartem, pół serio zapytałam o żurek. Okazało się, że słusznie zapytałam, bo żurek również był nieosiągalny. Braki kelnerka wytłumaczyła “bo komunia”. Odesłaliśmy panią, chcąc pozastanawiać się jeszcze, skoro nasz plan runął. Uzgodniliśmy, że wymarzona golonka przypadnie maożonowi, a ja i teściowa zdecydowałyśmy się na karkówkę z zapiekanymi ziemniaczkami i surówką. Żurek zamieniłam na flaki. Poprosiliśmy panią kelnerkę ponownie. Dania dla dorosłych poszły już sprawnie, ale okazało się, że pierogów też nie ma, “bo komunia”. Już na szybko dzieci wybrały schaboszczaka z frytkami, trudno. Szczęściem schabowy był, mimo komunii.
Nasz rodzinny obiad nie zapowiadał się dobrze. Zanim zaczęliśmy jeść poziom irytacji troszkę skoczył. Na dodatek zaczęłam obawiać się tej komunii, którą nas straszono. Obok była całkiem pokaźna sala. Spodziewałam się, że wtargnie tam tłum ludzi i będziemy się przekrzykiwać. No ale już zamówiliśmy. W międzyczasie w ogródku próbowali zagościć inni klienci, ale najwyraźniej byli mniej wyrozumiali niż my i brak pozycji z karty ich odstraszył, bo wyszli po nieudanej próbie zamówienia.
Wjechały moje flaki. Miałam pomysł, żeby zaczekać na tatary, ale że dłuższą chwilę nie wyłaniały się z kuchni, zaczęłam jeść. Zimne flaki byłyby fatalnym początkiem. Szczęściem, w połowie miski wjechały tatary. Dzieci rzuciły się na chleb dołączony do flaków, bo były już mega głodne. A schabowe się ociągały. Kiedy wjechały, my zdążyliśmy już zapomnieć o starterach, więc łakomie spoglądaliśmy w kierunku frytek. Karkówka dla mnie i teściowej pojawiła się, gdy dzieci już zdążyły odbeknąć po swoim posiłku. Ale żeby zjeść swój posiłek, musiałam prosić o sztućce i przekonywać, że na pewno nie ma ich w koszyku na stole. Zapiekane ziemniaczki pochodziły ewidentnie z frytownicy, a zdradziły je przyklejone tu i ówdzie resztki przesmażonych frytek. Na wątpliwej świeżości golonkę maożon musiał trochę poczekać. Wszak trzeba było najpierw świnię utuczyć, potem zabić. Maleńka była na szczęście, pewnie na większą trzeba by czekać znacznie dłużej. Kiedy tatuś spożywał obiad, dzieci już myślały o kolacji.
Tak oto wyglądał nasz rodzinny obiad. W zasadzie mogli nas posadzić przy osobnych stolikach. Byłoby to mniej frustrujące niż jedzenie wspólnego posiłku w sposób zdecydowanie osobny. Przyjęcie komunijne, którym byliśmy straszeni i które robiło za usprawiedliwienie braków w menu i organizacyjnych, okazało się całkiem nieduże. Goście zapełnili dwa stoliki, więc żadna szanująca się restauracja nie czyniłaby z tego usprawiedliwienia. A Długi Wąż ledwie zipał. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby tego dnia było większe obłożenie.
Idąc do restauracji, oczekuję profesjonalnej obsługi. W barze mlecznym wybiera się spośród tego, co się jeszcze nie skończyło, zaś w fast foodzie można się spodziewać wydawania żarcia zgodnie z kolejnością zamówień. Chociaż nawet w naszym podwarszawskim kebabie dostaje się na stół wszystko, żeby wszyscy mogli zjeść wspólnie. Dlatego właśnie Długi Wąż w Przasnyszu jest dla mnie miejscem zadziwiającym. Totalna organizacyjna klapa nie pozwala nawet obiektywnie ocenić dań. Człowiek siedzi i czeka na jedzenie, a żeby nie gapić się w talerz towarzyszom niedoli, rozgląda się wokół, dostrzega tandetne i przytłaczające dekoracje. Ale one są ponoć sprawką Kuchennych Rewolucji. Jak widać, nie gwarantują one ani rewolucyjnego wystroju wnętrza, ani profesjonalnej obsługi, ani żarcia na wysokim poziomie.