Przemoc domowa

matka

     Zasiedli razem do stołu. Oni. Pasujący do siebie idealnie. Wewnętrzny krytyk i najgorsza matka świata. “Jesteś najgorszą matką świata” – mówił jej, a ona to lubiła. Lubiła, gdy mówił do niej po imieniu. Ceniła go za to, że jako jedyny jest z nią szczery, że widzi to, czego inni nie widzą, lub widzą ale bagatelizują. Wszystkie jej błędy widzi, jak na dłoni. Wszystkie jej pokaże palcem, jeśli ona nie zauważy lub z premedytacją nie poświęci im należnej uwagi i czasu na rozpamiętywanie i roztrząsanie. Nawet gdy wyłączy świadomość, pójdzie spać, bezczelna, przyśni jej najgorsze jej chwile, wszystko co złe, wszystko, co jej wina.

     Zasiedli razem do stołu. Rozejrzał się. Zmarszczył czoło. Spojrzał na nią z ukosa, z niedowierzaniem, z zalążkiem reprymendy, zmroził. “Ty siedzisz?” – zapytał – “Dzieciom jeść, pić, siku, kupę, a nie dupę płaszczyć przy stole!” Zerwała się z krzesła, a w zasadzie z rogu krzesła. Na całym nie zwykła siadać, odkąd urodziła drugie dziecko. Na całym krześle niebezpiecznie usiąść, bo to nadmiar luksusu. Zerwała się z rogu krzesła. Szmatka, kremik, brokuły, pieluszka, proszek do prania, pranie, pranie powiesić, uprasować, poskładać, dać do osikania, do osrania, papu, przytulić, rozczesać, misia znaleźć, podnieść klocek, wyjąć klocek wbity w stopę, wyjąć stopę z… ale gdzie masz pieluchę? dlaczego robisz kupę na podłogę?

     ”Dlaczego twoje dziecko ściąga pieluchę i robi na podłogę? Co z ciebie za matka? Nie umiesz niczego go nauczyć? Tylko patrzeć, czekać na nieszczęście” – syczał jej za uchem wewnętrzny krytyk. Lubiła, gdy tak ją mobilizował. Dzięki temu wiedziała, że żyje, że jeszcze tyle przed nią. “I idź sprzątnij, bo mała narzygała, nie stój tak, nie opieprzaj się!” – przypomniał.

     Mąż jedzie. Głodny. Po pracy. Nakarmić trzeba. Zmęczony. Zupy nalać. Podgrzać. “Podgrzej, do cholery, za zimna. On tyra na okrągło, a ty mu letnią zupę lejesz? Oparzyłaś się? Czy ty poważna jesteś? Ogarnij się, bo jeszcze na kogoś wylejesz. Nieszczęście będzie!”

- Pomóc ci żono moja droga, matko moich dzieci, strażniczko domowego ogniska? Sam sobie naleję przecież. Poparzyłaś się. Odpocznij – rzekł jej mąż, świeżo przybyły, z pracy, zmęczony, głodny, niezły.

- Nie. Dam radę.

Dam radę.

Tylko na chwilę przycupnę.

Na brzegu. Tu. Na chwilę.

- Ale głowa ci opada. Odłóż swoje ciało. Nakarmię małą, położę ich. Pośpij.

- Nie mogę. Jeszcze muszę to, tamto i tootam jeszcze. Nie mogę. Dam radę. Mała jeszcze dwa razy jeść będzie.

- To ją dwa razy nakarmię.

- Dam radę.

     ”A gówno tam dasz radę. Nawet karmić piersią nie karmisz. Jakimiś sztucznymi syfami zapychasz. Nieudana matka. Do dupy. Jak będziesz taka zmęczona do dziecka chodzić, to jeszcze je upuścisz. Zrób coś z tym. Kawy się napij czy coś. Ogarnij się. Straszysz worami pod oczami. Nawet o siebie zadbać nie potrafisz, a co dopiero o dziecko, o dzieci dwoje. Jesteś najgorszą matką świata. Nic tylko porykujesz po kątach. Nie rycz! Czego ryczysz? Co? Poskarżyć się chcesz? Że zmęczona? A kto ci dał prawo? Całymi dniami w domu siedzisz i zmęczona? W dupie się poprzewracało od luksusu…”

- Dam radę.




elzbieta-haque