Wracałam z prawie-już-mojej pracy. Rano naubierałam się po prawie-skandynawsku (a wcale nie prawda, bo każdy kto mnie dobrze zna, ten wie, że ja wiecznie jestem wyrozbierana jak Filistyn [nie wiem, jaki to ma związek z Filistynami, ale moja mama tak mówiła, gdy nie założyłam czapki i nerki miałam na wierzchu] ale wczoraj jak na moje zwyczaje to powiadam wam, że było grubo), więc to stołeczne słońce, co mnie napadło, gdy wyszłam z prawie-już-mojej pracy, nieco mnie zirytowało.
Ale – myślę sobie – zaraz, zaraz, wszak dziś MDSz, nie mogę się boczyć na słońce. No i przestałam się boczyć.
W autobusie zastałam optymalnie wykorzystaną przestrzeń użytkową, więc próba statystyczna całkiem wporzo. Na ten pełny autobus tylko 4 (słownie 4) osoby obchodziły MDSz. Bezdomny, bo miał dwie wielkie torby zdobyczy, para młodych zakochanych heteroseksualnych ludzi, bo byli zakochani i mogli bez przeszkód okazywać to w autobusie (nikt nie narzekał, że propagują heteroseksualizm i obnoszą się ze swoją zboczoną orientacją) oraz młody mężczyzna, który w autobusie odebrał telefon, a ten powiedział mu, że został przyjęty do pracy od poniedziałku do piątku, od 10:00 do 18:00 (brawo! cały etat). Poszło słabo, nikt nie przejął pałeczki szczęścia, nikomu nie chciało się biec w sztafecie.
Sama nie wiem. Może w Warszawie nie było ogłoszeń o MDSz. Szkoda. Ludzie, gdyby wiedzieli, mogliby je chociaż hejtować, jak Walentynki.
Dziś Pierwszy Dzień Wiosny. Wprawdzie święto bardziej rozreklamowane niż to wczorajsze, ale wolałam nie ryzykować i poszłam przejawów szukać w lesie. A w lesie gnom leśny powiedział mi: “Eeee, coś się pani popieprzyło. Pierwszy Dzień Wiosny? A co to? My tu świętujemy codziennie”. O, spoko. Znaczy, jestem w domu.
A tak serio, to poszłam do lasu i… od razu poczułam, że jestem na właściwej drodze. Na najpopularniejszej psiej ścieżce spacerowej mocno zapachniało solidnie rozgrzaną kupą. Potem okazało się, że nie tylko psy robią pod krzaczek. Wszak właściciel psa, a nawet chomika, ma prawo dostać biegunki w lesie i obłożyć swe dzieło chusteczkami higienicznymi. Ogólnie wiosna nie jest tam jakoś szczególnie ostentacyjna, ale w runie leśnym wiele się dzieje.
Pojawiają się różne, leśne zwierzaki.
Kwitną petunie i inne wiosenne kwiaty.
Spod zeschłej trawy wyłażą purchawki i inne grzyby (wiem, wiem, za wcześnie na nie, widać taka anomalia).
Draby owocują. A może graby. Sama nie wiem.
A leśne gnomy zakładają sobie hodowle pod folią.
Wyżej – ponad runem i poszyciem, też nie jest źle. Ptactwo na przykład podejmuje wyzwanie Chodakowskiej.
Już myślałam, że aby zobaczyć ładny, dorodny pączek, będę musiała bujnąć się do cukierni…
…ale bzy mnie nie zawiodły.
Przyroda pełna jest kontrastów.
Natomiast granice stawiają ludzie.
Powiem wam coś w tajemnicy. Ta cała akcja w autobusie, z tymi ponurymi twarzami, z tymi smutnymi, zmęczonymi oczami, to ściema była. Ja już nie daję się na taką ściemę złapać. Wiem, że Polacy potrafią dzielić się szczęściem, nawet jak zimno i śnieg leży. SORRY Polacy, nagrało się. Samiście to do netu wrzucili.
Wiem, że każdy zna akcję Pharrella Williamsa. Może są i tacy, którzy – jak ja – poświęcili pół nocy na oglądanie szczęśliwych ludzi. Nie przeszkadza mi to jednak wrzucić kilka linków do klipów nie tylko z Polski. W ramach sztafety. Bo od oglądania uśmiechniętych, tańczących ludzi robi się tak zajebiście ciepło za mostkiem…
Miłej wiosny!