Z pewnością znasz to hasło, którym strofuje się zbyt zaborczych rodziców. Być może nawet kiedyś to hasło padło z Twoich ust, może nawet nie raz. Też mam na koncie użycie go. Dziś uważam, że takie podejście to ogromny błąd w myśleniu o wychowywaniu dzieci.
“Wychowujesz dzieci nie dla siebie, a dla świata”. Dlaczego według mnie takie podejście do wychowywania to błąd? Myślisz sobie może, że zwariowałam, przecież chodzi o to, żeby przyszła żona mojego syna miała z niego pożytek, tudzież przyszły mąż mojej córki – żeby nie narzekał. No przecież chodzi o to, żeby koledzy, przyjaciele, pracodawca mieli wsparcie, oparcie, lidera. Prawda? Według zacytowanego fragmentu – owszem. Ale według mnie, to błąd. Autorka tych słów, Agnieszka Stein, pewnie również nie jest zadowolona z faktu, że bardzo ważny fragment jej przesłania jest najczęściej ucinany. W całości to zdanie brzmi: “Rodzice nie wychowują dzieci dla siebie, tylko dla świata i dla nich samych”.
Myślę sobie, że powinniśmy stawiać właśnie na ten ostatni, pomijany aspekt. Bo ja na przykład bardziej kocham swoje dzieci niż świat (w rozumieniu zbioru ludzi) i wolałabym, żeby moi synowie byli szczęśliwi w świecie, niż żeby świat był szczęśliwy z moimi synami. Chcę, żeby odnajdywali się w różnych relacjach i w różnych stopniach zażyłości z różnymi ludźmi, na polu intymnym, prywatnym, towarzyskim, służbowym. Bardziej chcę, żeby jeden z drugim umiał zbudować poczucie własnej wartości, zdrową więź, zadbać o związek i o siebie, niż żeby teoretyczna żona była zadowolona. Bo co, jeśli ta teoretyczna żona nie będzie taka znów wymarzona? On ma umieć uszanować siebie i swoje życie, umieć stawiać granice, stawiać na siebie, naprawiać to, co zepsute, lub wybrać inną, lepszą dla siebie drogę. A jeśli w nosie będzie mieć, jeden z drugim, związki, wybierze przygody, karierę, podróże, niechaj w nosie ma świat dopytujący, gdzie ta żona, kiedy dzieci. To nie świat ma być zadowolony, tylko oni.
Bardzo, za bardzo skupiamy się na dogadzaniu innym zamiast sobie. Patrzymy cały czas na siebie przez pryzmat innych, przez pryzmat najbliższego otoczenia i szerokiego świata. Rzeźbimy siebie pod wzorce, żeby nie kłuć innych w oczy i sumienia, chowamy to, co według świata należy schować, bo to niewłaściwe, nieodpowiednie, bo co ludzie powiedzą. I ciągle jesteśmy jak mały palec u stopy w zbyt wąskim bucie. Dajemy się ugniatać, przyginać, dopasowywać, aż w końcu niby pasujemy do buta, ale to boli.
Już widzę, jak niektórym kiełkuje w głowie myśl, że stąd to już prosta droga do wychowania egoistycznego hedonisty, co to przez życie rozpycha się łokciami, nawet jak idzie wąską kładką, zrzucając w przepaść towarzyszy wędrówki. Otóż nie. To wcale nie jest równoznaczne. Nie ma nic schizofrenicznego w uczeniu człowieka, że ma być dobry dla siebie! I dzielić się potem tym dobrem z innymi. Dzielić się. Nie oddawaj swojego dobra, nie zrzekaj się swojego komfortu na rzecz cudzego. Nie widzę przeszkód, by ta nauka brzmiała “Bądź dla siebie dobra/dobry, najlepsza/najlepszy, a przy tym przyzwoity i ciepły dla ludzi”. Kwestia tylko ustawienia priorytetów.
A nawiązując do priorytetów właśnie, to rozglądam się wokół i myślę, że zupełnie zawaliliśmy z naszymi. Zapomnieliśmy o tym, żeby kształtować świat dla naszych dzieci, uparcie kształtując dzieci pod świat. Niby tacy jesteśmy wspaniałomyślni, że wysyłając dzieci w świat, pakujemy im plecaczki, wkładając doń wartości i dobra doczesne, jednocześnie zapominając, by ten świat (w rozumieniu planety) dla nich przygotować. Niby chcemy dawać im skrzydła (jak stoi w dalszej części omawianego cytatu), ale gdzie oni niby mają lecieć? W świat, w którym na każdym rogu czai się ktoś, kto im te skrzydła wedle własnego uznania pod szablon chce przyciąć? W świat, w którym z lotu ptaka widać góry plastikowych śmieci pływających w rzeczkach, stawikach, jeziorach, morzach i oceanach? W świat, który chyli się ku klimatycznej katastrofie i który może nie pozwolić im latać zbyt długo? No rzeczywiście, świetny kapitał na przyszłość. Latając, zobaczą, że zniszczyliśmy / pozwoliliśmy zniszczyć piękne miejsca, doprowadziliśmy do wyginięcia całych gatunków zwierząt i roślin, a nasze działania prowadzą do globalnych zmian, które uniemożliwią naszym dzieciom wychowywanie własnego potomstwa. Muszą uważać, bo gdy coraz goręcej, coraz bardziej sucho, łatwo spaść na tych skrzydłach, niczym Ikar i zderzyć się z twardą i gorącą rzeczywistością. Powiem Wam, że coś nam, delikatnie mówiąc, globalnie nie pykło.
Ale wracając do dzieci, ustalmy sobie priorytety, żeby nie było wątpliwości. Wychowujemy dziecko (jak Twoje ma/mają na imię?), żeby żyło mu się w miarę przyjemnie, łatwo i satysfakcjonująco.
Powinniśmy w tym celu budować jego poczucie własnej wartości. Nie butę, nie arogancję. Poczucie, że ma mocne i słabe strony i to jest ok. Bo każdy tak ma. Nie ma ludzi idealnych. Że może nie umieć rysować i trudno, może mieć krzywe nogi i trudno, bo przecież nadal jest wartościowym człowiekiem, niezależnie od przymiotów czy umiejętności. Pokażmy dziecku, co ma świetnego, co potrafi. Pomóżmy mu pokonać słabości, jeśli tego pragnie. Pozwólmy mu nie być zajebistym we wszystkim i pokażmy, że to jest ok.
Dziecko powinno być uczynne i miłe, prawda? Tak, ale najpierw powinno umieć sprawnie wyznaczać granice własnego komfortu i stawiać te granice innym. Z czym to się wiąże? Z tym, że jeśli nie zechce, może nie przytulać cioci i nie dawać buzi wujkowi. Bo dziecko ma prawo samodzielnie dysponować przytulasami i całusami. Nie mamy prawa wymuszać tego na dziecku i obrażać się, gdy nie chce kontaktu fizycznego z kimkolwiek. Dziecko zmuszane, dziecko, którego granic się nie szanuje, jest łatwą ofiarą dla ludzi chcących je wykorzystać – w bardzo różny sposób, nie tylko w kontekście pedofilskim. Powinniśmy nauczyć dziecko, że ma szanować swój czas, swoją energię i zdrowie. Nie robić dla innych niczego ponad swoje chęci, siły i możliwości. Czyli że ma być asertywne. Może działać na wysokich obrotach dla cudzej korzyści, ale tylko wtedy, gdy chce, a nie wtedy, gdy ktoś chce. Dziecko z adekwatnym poczuciem własnej wartości nie da się zmanipulować, że jego wartość zależna jest od służalczości właściwym osobom.
Szacunek dla innych? Oczywiście! Szacunek dla ludzi, istot żywych, a przede wszystkim szacunek dla samego siebie. Uczymy dzieci, że mają szanować starszych. Synów uczymy, żeby szanowali kobiety. Córki uczymy, by szanowały ojców. Ale przede wszystkim ten osobny, póki co młody, człowiek powinien szanować samego siebie. W tym celu my powinniśmy okazywać mu szacunek. Od maleńkości, gdy tylko przejawia zainteresowanie, powinien mieć prawo do podejmowania suwerennych decyzji tam, gdzie to się nie kłóci z rozsądkiem. Wybór łyżeczki, którą zje zupkę, wybór bluzki do przedszkola, wybór koloru skarpet, wybór fryzury, wybór owocu, który chce w sklepie kupić i zjeść. Nas nie ubędzie, gdy nie narzucimy tych kwestii z góry. A dziecko zbuduje… poczucie własnej wartości, dzięki czemu będzie szanować siebie i… będzie potrafiło stawiać granice we właściwym miejscu.
Człowiek pewny swojej wartości i mocy będzie w przyszłości doskonałym partnerem dla siebie i dla innych.
Cmok.
Obraz cocoparisienne z Pixabay