
Kibicowałam Matthew, więc bardzo cieszę się, że został doceniony Oscarem dla najlepszego aktora pierwszoplanowego za rolę Rona w “Witaj w klubie / Dallas Buyers Club”. To fantastyczny film i naprawdę świetna rola. Ale cóż… tak wielu do nagrodzenia i tylko jedna statuetka.
Najbardziej żal oczywiście Leonardo DiCaprio. Pewnie facet będzie czekał kolejne 20 lat na Oscara, aż w końcu dostanie za całokształt. Ileż można tyrać dla jednej statuetki? Leo tyra już dwie dekady.
Wielu aktorów nie miało tyle szczęścia co on. Już jako 18-latek przygarnął rolę, która dawała mu niesamowite możliwości. I podołał. Zagrał wybitnie. Za rolę w “Co gryzie Gilberta Grape’a” został nominowany do Oscara i Złotego Globu. Był wtedy prawie nieznanym aktorem. Wielu widzów pewnie miało wrażenie, że Arniego gra upośledzony koleś. Ale niby jak? Nie, niemożliwe. Nie było wyjścia. Trzeba było pozostać z opadniętą koparą.
W tym samym roku premierę miał film “Chłopięcy świat”. W nim Leo również się postarał. Toby, którego tam zagrał, upośledzony nie był, więc w zasadzie możliwości roli były mniejsze. Jednak myślę, że wycisnął z tej biograficznej opowieści maksimum. Zresztą praca u boku Roberta De Niro, który już wtedy był gwiazdą, była nagrodą sama w sobie.
Średnia wypada świetnie. Ledwie osiągnął pełnoletniość, a już zagrał dwie fantastyczne role drugoplanowe. Ale już wtedy widać było, jaki problem będzie miał DiCaprio. W obydwu filmach wyglądał na najwyżej 15-latka. I tak mu zostało. Dziś ma prawie 40 lat i dopiero od niedawna wygląda jak facet. Dotychczas chudzieńki, z zapadniętą klatką i koślawymi nogami, a do tego z niewinną buzią – nieźle musiał się natyrać, żeby wyglądać na kogoś więcej niż umazanego czernidłem pod nosem nastolatka (jak choćby w “Gangach Nowego Jorku”). W “Titanicu” zagrał 17-latka, a miał 23 lata.
Dlatego nigdy nie byłam jedną z sikających po nogach fanek boskiego Leosia. Zawsze wolałam bardziej męskich mężczyzn, z kwadratową szczęką i kwadratową pięścią. Niemniej jednak doceniałam jego talent i nie raz oglądałam jego kreacje z opadniętą szczęką. Przy okazji ciesząc się świetnym kinem, bo zagrał w bardzo wielu bardzo dobrych filmach. I nie mam tu na myśli “Titanica”.
Był rewelacyjny w “Całkowitym zaćmieniu” jako Artur Rimbaud. Bardzo polecam ten film. Mnie on urzekł tym bardziej, że zarówno Rimbaud, jak i Verlaine fascynowali mnie w tamtym okresie (gdy oglądałam) i mieli spory wpływ na moją ówczesną twórczość. Moment, kiedy DiCaprio patrzy w oczy Thewlisa – mistrzostwo. Wzrok pełen miłości i czułości. Bardzo to było sugestywne.
Przyjemnie oglądało się go w “Złap mnie, jeśli potrafisz” czy “Gangach Nowego Jorku”. “Aviatora”, za którego otrzymał nominację do Oscara, nie pamiętam… Może przysypiałam, oglądając. Nie wiem. “Krwawy diament”, za który otrzymał kolejną nominację do Oscara, pamiętam, ale w sumie nie wiem, skąd ta nominacja. Dupy nie urwał, ale może się nie znam.
Potem było już tylko super. “Infiltracja” była naprawdę rewelacyjna, podobnie jak “Incepcja” i “Wyspa tajemnic”, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. I fabułą i rolą DiCaprio. Jednak najlepsze miało dopiero nadejść. “J. Edgar”, “Django” i właśnie ubiegłoroczny “Wilk z Wall Street”. Jako J. Edgar Hoover był bardzo sugestywny, a ciemne soczewki tak bardzo dodały jego twarzy charakteru, że mógłby to przemyśleć. Jako Candie w “Django” był fantastycznie odrażającym, zadowolonym z siebie typem. I ten akcent…
Zresztą podobnie zadowolony z siebie i odrażający jest Jordan Belfort w “Wilku z Wall Street”. Żeby było śmieszniej 39-letni Leoś zagrał bez problemu i specjalnej charakteryzacji Jordana 20-letniego. A zatem przekleństwo, które jeszcze długo nie pozwoli mu zagrać dojrzałego człowieka bez kilograma silikonu na twarzy, ma też swoje zalety. Niestety komediową rolą rzeczywiście trudno było się ścigać z bardziej wymagającymi, bardziej lirycznymi. Gdyby wśród nominowanych nie było Matta, pewnie powiedziałabym, że wielka szkoda, że Oscara nie zgarnął Leonardo DiCaprio. Ale w zaistniałej sytuacji nie jest mi żal, bo jak już wspomniałam, kibicowałam Matthew (który uroczo w “Wilku…” wypadł). Ale gdyby go tam nie było, całym sercem byłabym za DiCaprio. Pół biedy, że Oscara nie dostała nominowana Sandra Bullock, która oprócz dosłownie kilku przyzwoitych ról ma na koncie same gówna. Gdyby wygrała, płakałabym w kącie razem z Leo.
Może w przyszłym roku. Może ktoś napisze dla niego rolę upośledzonego chłopca z przedmieścia. Może remake “Co gryzie Gilberta Grape’a”?
Pingback: Słowo na niedzielę 9-03 | Elżbieta Haque()