
Gdyby dziś był sądzony, nie trafiłby nawet do więzienia. Wtedy miał zawisnąć, ale… nie zawisnął. W przyszłym tygodniu wychodzi z więzienia, ale… nie będzie wolnym człowiekiem.
Sprowokowana na fejsie przez Lilę (pozdrawiam) postanowiłam ugryźć temat. Bo mnie łatwo sprowokować. Zdaję sobie sprawę, że Trynkiewicz jest już tak wyeksploatowany, jak dziwka po 20 latach pracy, ale co tam. Co sobie będę odmawiać, nie?
Społeczeństwo oburza się, że zwyrodnialec, miast gnić w więzieniu, prawdopodobnie trafi do wypasionego ośrodka z łososiowym kolorkiem na ścianach i kolorowym kocykiem na łóżku. Będzie mógł tam pykać w różne gierki na kompie, oglądać TV i uprawiać tenis. Wielce to niesprawiedliwe. Powinien gryźć piach, wąchać kwiatki od spodu, być pokarmem dla robaczków i takie tam. Jasne. Sęk w tym, że to nie jego wina.
Nie jego wina, że wciąż żyje. Przecież nawet nie starał się o amnestię. Kiedy dopuścił się swoich zbrodniczych czynów, obowiązywała jeszcze kara śmierci. Chwilę później ją zniesiono i zamieniono na 25 lat pozbawienia wolności. Znów padliśmy ofiarą demokracji. Politycy musieli wylizać komuś rowek, taki ich psi los. Tym razem byli to więźniowie, którzy wzniecili bunty w więzieniach. Ginęli ludzie. Trzeba było jakoś ich udobruchać. Zrobiono to amnestią. Trynkiewicz nie musiał nawet palcem kiwnąć, by – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – kara śmierci stopniała mu do ćwierć wieku odsiadki. Nie było wtedy dożywocia. Sorry, takie mieliśmy prawo.
Nie jego wina, że nie dokonał żywota podczas odsiadki. Władze więzienia dbały o to, by nikt nie zrobił mu krzywdy. Wiadomo, że pedofile nie cieszą się wielką sympatią u współosadzonych. Ale Trynkieiwczowi dostarczano do celi tylko kolegów, którym najwyżej on mógł zrobić kuku. Malował sobie obrazki i denerwował się, gdy ktoś inny też miał ochotę na malunki, więc w efekcie miał swoją prywatną pracownię. Cackali się z nim, bo był jak baba z wiecznym PMS-em. Widać bali się, że zacznie pluć jadem. Wykończyć mógł go tylko kucharz, dodając mu czegoś do schaba, ale jak widać, kucharz zawiódł.
Nie jego wina, że wciąż jest skurwielem. Siedział sobie w tym więzieniu. Najpierw w jednym, potem drugim. Nikt mu nie robił problemów. Nikt od niego niczego nie wymagał. Nie był leczony, nie odbywał terapii. Traktowany był jak każdy inny więzień, przeciętny złodziej czy pijak, który ma po prostu odsiedzieć i wyjść. Nikt nie brał pod uwagę, że jest psychicznie skrzywionym zwyrodnialcem i wypadałoby go zdziebko wyprostować. Sam miał sobie załatwić kozetkę?
Jaki jest efekt? Trynkiewicz miał jak w puchu. W celi dziergał szkice chłopców z penisami na wierzchu, w pracowni plastycznej malował pejzaże wzorowane na miejscu zbrodni. Wspominał, rozpamiętywał, tęsknił. Pewnie bezczynność zjechała mu psychę równo, choć chyba trudno sobie wyobrazić, że może być gorzej. Innym faktem jest to, że – jak twierdzi prof. Lew-Starowicz – 70% nieleczonych przestępców seksualnych ponownie dopuszcza się zbrodni. Dziś nie wylądowałby w więzieniu a w psychiatryku. Nie malowałby sobie obrazków, tylko byłby poddawany intensywnemu leczeniu psychiatrycznemu, które i tak niekoniecznie musiałoby przynieść rezultaty i miałby duże szanse w tym psychiatryku spędzić resztę życia.
Państwo zawiodło w jego przypadku na wielu polach. Następcy ludzi, którzy w 1989 roku zarządzili amnestię, muszą dziś łamać prawa człowieka, żeby ratować swoją twarz. Bo trudno było o tym pomyśleć choćby i 10 lat temu. Wtedy nie kiwnięto palcem. Dziś w wielkiej panice przygotowuje się projekty ustaw, które pozwalałyby ubezwłasnowolnić człowieka, który odsiedział to, co mu kazano odsiedzieć i zgodnie z prawem powinien zwyczajnie wrócić do społeczeństwa i robić to, co lubi robić najbardziej. Na kilka dni przed posiedzeniem sądu, które ma dać odpowiedź, czy Trynkiewicz wyjdzie na wolność czy wyląduje w łososiowym pokoju, próbuje się wprowadzać kolejne zarządzenia, które pozwoliłyby załatać dziurę. Dziurę – tym razem nie budżetową. Pan Mariusz ma prawo odwoływać się od decyzji sądu, a w tym czasie skończy mu się wyrok. Nim uprawomocni się ewentualna decyzja sądu, by go osadzić w ośrodku, on może już wyjść i robić swoje.
Poczułam się bardzo swojsko. Też wszystko odkładam na później i robię w ostatniej chwili. Ale wynikiem mojej prokrastynacji może być najwyżej późno zaserwowana kolacja, albo tekst z poślizgiem. Poczułam też solidarność z naszym aparatem rządzącym, bo ja też dużo psuję, mi się psuje, sypie samo. A to komputer, a to strona, a to telefon. Ale od tego jeszcze nikt nie umarł. Ktoś mógł najwyżej puścić pawia w związku z przedawkowaniem oglądania moich pokiereszowanych dysków i plików.
Media sieją panikę na takim poziomie, jakby rzeczony Trynkiewicz z tego więzienia miał trafić prosto do zamkniętego pokoju z tuzinem małych chłopców. Znając życie, jedyne, co będzie mógł zrobić po wyjściu z więzienia, to zabarykadować się w piwnicy. Jego marzenia o normalnym życiu to bajka zalatująca historiami braci Grimm.