
© Elżbieta Haque
Mówi się, że pewna jest tylko śmierć i podatki. Wcale nie. Pewne jest też, że zima zaskoczy drogowców i że na nowy rok ludzie będą szykować postanowienia, z których większość trafi do szuflady z napisem “może innym razem”.
Nie mam nic przeciwko postanowieniom. Twórzcie sobie całe listy nawet. Wcielajcie je w życie, albo porzucajcie jeszcze w styczniu, albo w lutym, albo w listopadzie. Niech was cieszą sukcesy, niech po was spływają porażki, albo niech was dołują, jak wolicie. Ja nie jestem głupia, nie potrafię zrealizować nawet planu na jutro, a co dopiero postanowienia na nadchodzący rok. Pewnie dlatego wciąż jestem gruba, niedouczona, mam tylko dwa tatuaże i bloga zbyt rzadko aktualizowanego. Dlatego, że mam słabą silną wolę, albo silną… zbyt. I ta silna wola nakazuje mi nie dotrzymywać danych sobie obietnic. I taka jest silna, że nie dotrzymuję. Nie dość, że silna, to jeszcze wredna. Data nie robi mi różnicy. Jak już wspominałam, nie jestem głupia, więc skoro wiem, że i tak dupa będzie z moich postanowień, to nic nie postanawiam. Po cholerę się denerwować?
W tajemnicy wam powiem, że nie chodzi o postanowienia noworoczne. Ani o postanowienia, ani o noworoczne.
Jest taka jedna piosenka.
Pan Andrzej Rybiński wyśpiewuje w niej bardzo piękne słowa.
“Wschodami gwiazd i zachodami
Odmierzam czas liści kolorami
Odmierzam czas, nie używając dat.
Czekaniem na niespodziewane,
Straconych szans rozpamiętywaniem,
Odmierzam czas, nie używając dat.”
To takie romantyczne. I słuszne w zasadzie. Bo daty nie mają większego znaczenia. A potem:
“Nie liczę godzin i lat,
To życie mija, nie ja.”
To zaś można by nazwać pobożnymi życzeniami. Albo bzdurą. Albo takim pitu pitu na potrzeby tekstu piosenki.
Dochodzę jednakowoż do sedna mojego wywodu. Nie chodzi o postanowienia zaplanowane na datę 1 stycznia. Bo czym jest ta data? Jest to coś zupełnie umownego. Tego dnia nic się nie zmienia. Czas, jeśli jest, płynie sobie, nie zważając na to, że w naszym życiu potrzebna jest cykliczność i w związku z tym są jakieś nowe roki, stare roki, końce i początki, podsumowania i postanowienia. Czas, jeśli jest, ma nas w dupie. A my oglądamy się na niego, jak na jakiegoś świętego, który nam coś załatwi. Albo dumamy, czy on leci czy nie, czy wolno czy szybko, czy przecieka czy nie przecieka.
Bo to życie mija, nie czas. Bo to życie mija… i ja.
W postanowieniach noworocznych nie chodzi o czas, tylko o nasze życie. Czasowi żadna krzywda się nie dzieje z powodu naszych niedotrzymanych obietnic względem samego siebie. Nie wiem dlaczego musimy sobie obiecywać, wyznaczać sobie dedlajny, wieszać sobie kartki na ścianie i publicznie przyrzekać, że zrobimy coś, co sprawi, że nasze życie będzie lepsze. Nie wiem, dlaczego muszę motywować siebie w jakiś szczególny sposób, żeby przestać żreć syf, zacząć ruszać się, rozwijać swojego blożka pieszczożka (wiem, wygląda idiotycznie). To taka ludzka przypadłość, która mnie zarazem zadziwia i fascynuje. I wiem, że w psychologii to rach ciach i wyjaśnione, ale lubię się dziwić. Gdy przestanę się dziwić, znaczy, że umarłam.
Kluczowe w tych wszystkich noworocznych postanowieniach jest to, że autorzy tych whishlist wypisują na nich to, co chcieliby. Chciałbym rzucić palenie, chciałabym schudnąć pińcet kilo, chciałbym więcej pakować na siłce, chciałabym pozbyć się pępka spomiędzy cycków, chciałbym więcej czytać, bo nikt nie chce ze mną sypiać, chciałabym częściej robić sobie domowe SPA. Nikt przy zdrowych zmysłach na takiej liście nie napisze: chciałbym częściej dostawać po ryju na ulicy, chciałabym zarazić się rzeżączką, chciałbym, żeby mnie okradli, chciałabym, żeby sąsiad oblał mnie kwasem. Soł? Skoro nasze życzenia mają przynieść więcej dobrego niż złego, dlaczego tak trudno dotrzymać danego sobie słowa? Cóż, pewnie nie tylko ja mam problem ze zbyt silną silną wolą.
I wracamy do tego zafajdanego czasu, który ma nas w dupie. Nie czas mija, tylko my… Ty, ja, ona i on. Wkrótce będzie za późno na postanowienia. Pragnienia też mają ograniczony okres ważności. A przede wszystkim z udoskonalonym życiem przyjemniej kroczyć ku śmierci.
No to do roboty!
Ech, gdyby nie ta silna wola…
Pingback: Instadzień / Grudzigram / Trochę przynudzania - Marcin "YOeLL" Nowak()
Pingback: Małymi krokami do celu | Elżbieta Haque()