
Chętnie napisałabym parę słów o nieziemskim smaku dania wyczarowanego z torebki z napisem Pomysł na chłopski garnek, ale że takowego nie kupiłam, to nie będę się wygłupiać. Mogę jednak podpowiedzieć, jak takie coś zrobić, nie kupując tego.
Do rzeczy. Kup, co trzeba, w sensie kiełbasę, ziemniaki, paprykę, kapustę. Wrzuć to do gara, uduś, dopraw. Na koniec sypnij pół kilo mąki. I imitacja Pomysłu na… gotowa. Smacznego.
Gdy ja nie mam pomysłu na, a na dodatek nie chce mi się stać przy garach i na domiar złego nie mam czasu, gotuję ryż. Obowiązkowo. Biorę trochę kiełbasy, może być też jakaś półzdechła wędlina, kawałek sflaczałego pomidora, obmarszczoną paprykę, resztkę kukurydzy czy innego groszku, walający się kawałek cebuli albo czosnek nadgryziony ząbkiem czasu, podeschły z lekka żółty ser. Duszę mięsne elementy, wwalam do tego ryż, wbijam kilka jajek, wsypuję całą resztę tałatajstwa i bełtam, podsypując odrobiną soli, kolorowego pieprzu, albo kajeńskiego, albo jakichś włażących w zębiska ziółek.
A potem jem. I ja jem. I oni jedzą. A gdy chcę zjeść mąkę, to biorę mąkę, łyżkę i jem mąkę tą łyżką. Ale tylko żytnią.
Pingback: Słowo na niedzielę 16-03 | Elżbieta Haque()