
Jeśli się komuś wydaje, że miłość wygasa, gdy się nie “podnieca” jej płomienia, to jest w błędzie. Miłość nie wygasa, nie topnieje, nie kurczy się. Nawet jeśli pójdzie spać, to jest. Zawsze się tli. Gdzieś.
Nie wiesz, gdzie się podziała? Poszukaj. Może nie chce cię widzieć na oczy. Albo zaniedbana schowała się pod łóżkiem, by nikt jej nie oglądał w tak opłakanym stanie. Albo traktowana jak szmata trzasnęła drzwiami i poszła w świat. Miłość nie wygasa…
Różnie można mówić o jej początku. Może się urodzić i dojrzewać. Może wybuchnąć nagle. Można ją nawet zrobić. Tak… Nad miłością można popracować i zrobić ją tam, gdzie jej nie ma. A gdy już jest, to jest. Bywa taka podeschnięta, że nawet jej nie dostrzegasz. Leży w kącie, bo ani ziębi, ani grzeje. Ale jest. Gdy jej obiekt nagle zniknie, przypomnisz sobie o niej, zacznie boleć. Gdy się na niej skupisz, może przypadkiem rozkwitnąć, na twoje nieszczęście. Ale może tak w tym kącie przebiedować do końca świata.
Czy to znaczy, że gdy się raz pojawi, zawsze trwa do końca życia? Ależ skąd. Jest jeden sposób, by się miłości pozbyć. Zabić ją… Metody są różne. Można ją zamęczyć na śmierć, szturchać, trącać, policzkować, wycierać nią podłogę, aż skona wycieńczona, albo sama popełni seppuku. Można jej też wbić nóż w plecy. Obracać go i słuchać chrzęstu kości. Można ją zgnieść, zmiażdżyć, zdeptać.
Niezależnie od techniki, umieranie miłości boli siarczyście i długo. Z czasem boleć przestaje…
Miłość nie wygasa. Jeśli była a jej nie ma, znaczy, że coś ją zabiło, ktoś ją zabił. Ty czy ktoś? Kto się o to postarał?
Przy odrobinie szczęścia będzie szła z tobą, taka okrąglutka, czerwoniutka, kwiecista taka. Będzie szła z tobą po kres i razem z tobą dokona żywota. Pewniej jednak ktoś ją sflekuje w tak zwanym międzyczasie i wykrwawi się na twoich rękach. Albo zaniedbana kurzyć się będzie pod łóżkiem.
Wszystko jedno…
Uschniętą można podlać. Ale wskrzeszanie to już wyższa szkoła jazdy.
Pingback: Elżbieta Haque – dobry copywriterPrzerost mięśnia sercowego – miłość w dolby surround |()