Masz prawo nie dawać rady. Depresja poporodowa.

depresja

Wczoraj ze szczecińskiego jeziorka wyciągnięto zwłoki kobiety, której kilkanaście godzin szukało pół Szczecina. Pani Olga cierpiała na depresję poporodową. Z artykułów prasowych wynika, że zdiagnozowaną i nawet leczoną. Mimo to nie udało się uniknąć tragedii. To bardzo smutne i powinno zwrócić uwagę na problem.

Wprawdzie coraz więcej mówi się o chorobach takich jak depresja, coraz większą mamy świadomość, jak groźna jest to choroba, w jak fatalnej kondycji jest polska psychiatria, a już dziecięca to w ogóle…, ale jakoś nie przeszkadza to nikomu, by jeszcze bardziej dokopywać zagrożonym grupom. Mało jest chętnych, środków i pomysłów, by rzeczywistość stała się bardziej znośna.
Dzięki internetowi kobiety mają dostęp do ogromnej bazy wiedzy na temat ciąży, porodu, bycia matką. Jednak bardzo rzadko z tej bazy można dowiedzieć się o trudach i brudach macierzyństwa. Bardzo rzadko ta baza daje przyzwolenie na słabość i nieogarnianie kuwety. Zwłaszcza, gdy dużą częścią tej bazy są wspaniałe, pastelowe konta na instagramie, gdzie macierzyństwo jest miłe, pachnące i dające przestrzeń do rozwoju i kariery.

Nawet jeśli kobieta ogarnia, że to tylko instagram a nie rzeczywistość, to jednak na jej podświadomość wywierana jest ogromna presja. A ponieważ… przyznawanie się do słabości nie jest w modzie, to nawet między koleżankami nie wybrzmiewa, jak momentami jest fatalnie. A przecież jest, przecież bywa. Jeśli u kogoś jest zawsze zajebiście i bezproblemowo, to może sobie przybić piątkę, bo jest w szczęśliwej mniejszości. Matce czy teściowej nie można się pożalić, bo to przecież siłaczki, które chowały dzieci na tetrze, więc współczesne matki i tak mają wypas i komfort.

Do kobiet powinno dotrzeć, że mają prawo czuć się fatalnie w roli matki, mogą nie czuć wzbierającej fali miłości do bobasa od pierwszych chwil jego życia. Choć najpopularniejszym trendem jest kochanie potomka już w fazie “fasolki” i miłosne smyranie brzuszka, to nie zawsze tak jest i to jest ok. Kobieta może nie czuć ekscytacji na samą myśl o karmieniu piersią, może tego nie lubić i nie musi tego robić. Kobieta może non stop płakać, może nie mieć nastroju na przyjmowanie gości i gratulacji. Nie musi mieć ochoty na odpowiadanie na pytania o przebieg porodu, gojenie krocza, laktację. Kobieta może czuć się źle, może nie dawać rady, panikować. Może mieć trudności z powrotem do formy, może nie mieć czasu i ochoty by być gładka, pachnąca i umalowana. Płacz dziecka, zamiast troski i czułości, może w niej budzić frustrację i gniew.
Lęk i rozpacz nie muszą od razu oznaczać depresji poporodowej, aczkolwiek powinno wzmóc czujność. Kobieto! jeśli czujesz, że świat ci nie sprzyja, poproś o pomoc, jaką uważasz, że potrzebujesz. Popilnowanie dziecka, porada lekarska, konsultacja psychologiczna, wizyta położnej.

Otoczenie powinno być czułe na symptomy. Jeśli zły stan emocjonalny się przedłuża, potrzebna jest pomoc lekarza. W parze z depresją można dostać stany lękowe, które często wręcz uniemożliwiają poproszenie o pomoc. Widzimy na przykładzie pani Olgi ze Szczecina, że diagnoza i opieka mogą nie wystarczyć, by zapobiec tragedii, tak podstępna to choroba. Zaopiekowanie jednak zwiększa szansę na wyciągnięcie ze smoły.

Tylko wrażliwość na drugiego człowieka nas uratuje.

Obraz Mylene2401 z Pixabay