Listy od nastolatki – podróż w czasie

listy

Macie czasem ochotę przenieść się w czasie i rozejrzeć się po przyszłości lub naprawić coś w przeszłości? Ja owszem. I ta “ja z przeszłości” też. Chciałabym napisać, że wiem, jak to zrobić, że wynalazłam wehikuł czasu (i zarobić na tym kupę hajsu), ale to nieprawda. Natomiast “ja z przeszłości” wpadłam na pomysł, jak choćby liznąć podróży w czasie. W zasadzie nie wpadłam, tylko podpatrzyłam w serialu “Przystanek Alaska”, który wtedy lubiłam.

Pisałam do siebie listy, które opatrywałam datą, kiedy należy je otworzyć. Powstało ich sześć. Pięć z nich miałam otworzyć po roku – dwóch. Natomiast jeden przeleżał w pudłach 14 lat – od 1998 do 2012. Szczerze mówiąc, zdążyłam o nim zapomnieć. Ale trafiłam na niego we właściwym czasie, przeglądając swoje bibeloty.

“Przez ten list chcę, żebyśmy lepiej się poznały…”

Pisałam te listy, mając 16 – 18 lat. Dziś, mając lat 33, jestem sobie za nie wdzięczna, bo rzeczywiście dzięki nim mogę lepiej się poznać. Zwłaszcza tę Się z przeszłości, bo wiele wspomnień zatarł czas, wiele emocji wygasło, wiele o sobie zapomniałam.

“Chciałabym wiedzieć wiele rzeczy, które Ty już wiesz…”

Czytając to wszystko od nowa, śmieję się i płaczę. I bardzo żałuję, że moja odpowiedź nie może trafić do adresata.

Byłam smutną nastolatką, zatroskaną, lękającą się o przyszłość, dużo za dużo myślącą o śmierci (jeden z listów cały śmierdzi trupem). Nie wiem, jak odbierali mnie ludzie, bo może dobrze udawałam, ale w środku byłam słaba, skulona i smutna. Gdybym mogła Sobie odpisać, napisałabym “Hej, wszystko będzie dobrze. Po prostu dobrze”. Żeby przestała się bać.

Dlatego piszę dziś ten list – do Was, nastolatkowie. Wszystko będzie dobrze. Piszę też do Was, rodzice nastolatków. Przytulcie swoje dzieci i powiedzcie im, że wszystko będzie dobrze. Bo nawet jeśli nie będzie, to jako dorośli ludzie będą musieli podjąć wyzwanie i poradzić sobie z trudnościami. Ale dzieciakowi ten straszny lęk ciąży i podcina skrzydła.

“Choćby nie wiem jaka była Twoja sytuacja, kocham Cię i akceptuję…”

Tak napisała do mnie szesnastoletnia Ja. Do mnie trzydziestoletniej. Gdy to przeczytałam, popłakałam się jak dziecko. Wiecie dlaczego? Bo wtedy nie kochałam siebie i nie akceptowałam. To smutne, że bardziej czuła byłam względem nienamacalnej Siebie z przyszłości, niż do tej Siebie, którą byłam wtedy. Dziś stoję przed sobą i wiem, że wstyd by mi było, gdybym musiała stanąć przed Sobą z przeszłości. Nadal nie kocham siebie i nie akceptuję. Może byłoby inaczej, gdyby WTEDY, w 98 roku ktoś powiedział mi “kocham cię i akceptuję”. Chciałabym móc włożyć w kopertę list, nakleić znaczek i wysłać do Siebie szesnastoletniej. Napisałabym jej, że jest piękna, wartościowa i mądra. Że ma NATYCHMIAST pokochać siebie i zaakceptować swoje (wyimaginowane) niedoskonałości.

Powiedzcie swoim dzieciom “kocham cię i akceptuję, choćby nie wiem co”. Zwracam się teraz również do siebie samej. Wśród wymagań i pretensji dnia codziennego zdecydowanie za mało jest czystej, bezwarunkowej akceptacji. To trudne, wznieść się ponad swoje wyobrażenia i afirmacje dotyczące przyszłości a nawet teraźniejszości dziecka, zaakceptować jego wady (no sorry, nie ma ludzi idealnych), pasje, gust. Trudno jest polubić jego słabości na tyle, by pomóc mu je przezwyciężać lub zaakceptować. Bo rodzicielstwo jest trudne. Ale dzieciństwo też.

“Ile razy można umierać w ciągu jednego wcielenia?”

Małe problemy urastają do rangi katastrofy. Dziecko i nastolatek patrzą na świat z innej perspektywy niż dorosły. A dorosły szybko zapomina o wcześniejszej perspektywie, bo staje się bardziej racjonalny i mniej emocjonalny. Jedne dzieciaki ćpają, inne chlają, jeszcze inne się puszczają i to bez zabezpieczenia. Są też takie, które nie robią nic spektakularnego. Po prostu zamykają się w sobie. Obracają swoje problemy w palcach, oglądają ze wszystkich stron, tłamszą je i zamykają w swoich trzewiach. Czarna dziura w brzuchu ćmi i nie daje o sobie zapomnieć. Taki tam… ból istnienia. Irracjonalne z punktu widzenia dorosłego rozpaczanie nad drobnostkami. On mnie nie kocha. Oni mnie nie lubią. Tamten się ze mnie śmiał. Dostałam hejtujący komentarz na fejsie. Mam za duże ucho. Ludzie gapią się na moje krzywe zęby. Kolega zrobił mi brzydkie zdjęcie i pokazuje w klasie. To są problemy szyte na miarę, a niektóre rozwlekają się w wyniku intensywnego użytkowania i robią się za duże. Wiem, że nie tylko “ja z przeszłości” myślałam o śmierci. Jest mnóstwo nastolatków, które obsesyjnie o niej myślą. Gdy zostają same ze sobą, taplają się w smole, smutku i przygnębieniu. Niby nie mają powodów, a jednak.

“O czym ja mam rozmawiać z rodziną?”

Niestety dorośli nie zawsze są, albo wręcz na ogół nie są pierwszym wyborem młodocianych na ich partnerów do rozmowy o problemach. Na ten zaszczyt trzeba sobie zasłużyć, ciężko zapracować. Nawet jeśli nie udało Ci się zapracować, nie zapomnij po prostu być. Obok. Blisko.

“Pamiętaj o mnie zawsze…”

Prosiła mnie “ja z przeszłości”. Zapomniałam niestety. Ale na szczęście zostały listy. Intymny kontakt z samą sobą, powrót do przeszłości nie za pomocą dziurawych i wadliwych wspomnień a za pomocą relacji z pierwszej ręki. W moich listach padają nazwiska osób, które polecam swojej pamięci, nazwiska poetów, pisarzy, twórców muzyki. Są opisy emocji towarzyszących mi tam, wtedy, podczas pisania listu, tego konkretnego zdania, słowa. Będę zachęcać dzieci, żeby zrobiły to samo lub coś innego, co pozwoli im zachować cząstkę siebie na później, dzięki czemu kiedyś będą mogły przypomnieć sobie jak wół cielęciem był. To bardzo cenne doświadczenie. Nie zastąpi tego oglądanie zdjęć. Nawet pamiętnik to nie to samo. Od pamiętnika nie ‘usłyszysz’ “kocham cię i akceptuję”.

image

“Przeżyjesz i opowiesz o mnie komuś, kiedyś. Wiem, że wybierzesz odpowiednią osobę…”

Wybrałam Was i opowiadam Wam o dziewczynie, która była smutna, choć nie musiała. Z perspektywy czasu, mając do dyspozycji wszelkie dane, widzę, że naprawdę nie musiała. To było coś w niej, co nie dawało jej spokoju, zjadało od środka. A nie musiało. Ona wtedy nazywała to hiperestezją. A mogła być szczęśliwa, chodzić z podniesioną głową. Dlaczego tak się działo, pozostawię sobie do przetrawienia i wyjaśnienia w naszej intymnej relacji: JA i ONA.

“Wciąż kochasz rozmawiać z ludźmi? Mam nadzieję, że to akurat się nie zmieniło… Twoja fascynacja człowiekiem, Twoje zastanawianie się nad ludźmi, nad ich problemami, istotą charakteru każdego z nich, każdego osobno i wszystkich razem. To niewiarygodne, jakie to dla Ciebie było zawsze ważne…”

Wciąż : )

Na koniec, proszę, posłuchajcie piosenki i zaśpiewajcie razem z dziećmi na całe gardło.




Elżbieta Haque

  • http://quiettreatment.blogspot.com Monia Jane

    Ale masz u mnie minusa – właśnie siedzę i siąkam nosem, próbując udawać twardzielkę, którą nigdy nie byłam, ale którą zawsze udawałam, że jestem. Byłam chyba kimś bardzo podobnym do Ciebie (a może na pewnym etapie, wszyscy jesteśmy właśnie tacy?). Nigdy nie napisałam do siebie listu, ale zapisałam wiele kajeto-kalendarzy swoimi smuteczkami (z których dziś się trochę podśmiewam, choć wiem, że ta ona, to wciąż duża część mnie) i czasem do nich wracam. Zwykle kończy się to przejęciem wyjątkowo sugestywnie opisywanego nastroju – złego – więc lepiej, że nie czytam tego zbyt często. Mam jednak mały rytuał. Zawsze gdy kończy się rok, przeglądam wszystkie sporządzone w nim zapiski i też się wzruszam, bo w gruncie rzeczy wciąż piszę to samo i wciąż to samo nieudolnie afirmuję. Nigdy nie napisałam do siebie listu, ale chyba przepiszę na kartkę papieru to, co Ty tutaj napisałaś. Równie dobrze, może to być mój list do mnie. Dzięki!

    • http://www.haque.pl/ Xezbeth Haque.pl

      Wybacz :)
      Istnieje ryzyko, że… może nie wszystkie dzieciaki… ale spora gromada tak właśnie przechodzi okres dojrzewania. Nic miłego w sumie. Nic dziwnego, że bunt się rodzi.
      Część zapisków miałam na ścianie, na szczęście trzeba było to kiedyś zamalować. Pamiętnik spłonął po tym, jak został zgwałcony. A że często uciekałam do świata fantazji, po tamtym okresie został mi też przebogaty zbiór opowiadań smarowanych w zeszytach. Do tych nie wracam za często, bo mnie szlag trafia na widok błędów, które wtedy robiłam :D Tylko ostatnie moje dzieło z tamtego okresu nie zostało wydziedziczone ;) to chyba i tak dobry wynik.
      Jeśli lektura zapisków przynosi zły nastrój, dobrze, żeby wynikały z tego chociaż jakieś pozytywne refleksje na przyszłość. Tego Ci życzę :)

      • http://quiettreatment.blogspot.com Monia Jane

        Oj tak, twórczość literacka z młodości to jest to. Kiedyś nawet się wzięłam za te swoje przyczynki do wielkich (młodzieżowych – choć myślałam, że to arcydzieła literatury w ogóle) powieści obyczajowych. Płakałam ze śmiechu. Gorzej z pamiętnikami z czasów podstawówki. Zupełnie nie poznaję tej osoby, którą wtedy byłam. Bardzo trudno jest się zintegrować z 10-11-letnią sobą. Swoją drogą, chyba muszę te wszystkie notatniki zamknąć w jakimś sejfie, żeby nikt niepowołany nigdy tego nie przeczytał (choć pewnie i tak czytała je moja mama, bo nigdy ich nie chowałam w żadne zakamarki – chyba miałam zaufanie, albo byłam naiwna). Też mnie trafia szlag, bo sadziłam błędy fatalne (mimo przeczytania dziesiątek książek…). Zresztą teraz, w ramach wtórnego analfabetyzmu też mi się zdarza, zwłaszcza pisząc na komputerze palnąć coś dziwnego, a potem się długo zastanawiam nad tym, dlaczego w ogóle tak mi “się napisało”.
        Refleksja jest zupełnie jedna i podstawowa, przenikająca również to, co tutaj napisałaś. Trzeba dawać sobie więcej miłości i prawa do słabości. Może w końcu mi się uda – pracuję nad tym (chyba bardziej na piśmie ;)). Dziękuję!

  • http://www.ninawum.com/ Nina Wum

    Żałuję, że będąc rozpaczliwie nieszczęśliwą małolatą nie pisywałam do siebie takich listów.

  • Aleksandra

    Jakie to znajome…Piekne i ważne. Oby trafiło do tych, do których trafić powinno: do tych nastolatków, które dziś tak myślą jak ty wtedy, do ich rodziców… Do mnie trafiło. Obym nie zapomniała do chwili, kiedy moja 7-latka stanie się nastolatką. Będę wracać.

  • http://pi-razy-drzwi.blogspot.com/ kwietniowy-śnieg

    Właśnie zdałam sobie sprawę, chociaż właściwie to zawsze zdawałam sobie z tego, że gdyby nie to, że 10 lat temu zaczęłam pisać pamiętnik to byłoby ze mną na prawdę kiepsko. Być może byłabym po 2 próbach samobójczych i parunastu krzywych akcjach. Chociaż fakt, miałam wżyciu 2 po skończonej 18-tce, których słuszność i tak po latach stwierdzam. Tak może było mi łatwiej, bo zawsze można było “wyrzygać” to z siebie i człowiekowi lżej na wątrobie się robiło. Listów nie pisałam, bo jakoś słaba w te klocki jestem. Ostatnio na 10 rocznicę mojej pisaniny pokusiłam się o list do siebie z przeszłości. Tak trochę poczytałam Pani bloga i muszę przyznać, że zatęskniłam za pisaniem swojego, którego porzuciłam 4 miesiące wstecz.