Drodzy zwolennicy “kompromisu aborcyjnego”!
Dziękuję, że nie jesteście zwolennikami zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Ale… Musicie wiedzieć, że obecny kompromis to nie jest coś, o co warto walczyć.
Kochane PO, chcące wpisywać kompromis do Konstytucji, kochana prawie.Nowoczesna, wzbraniająca się przed ruszaniem dobrego kompromisu i cała reszto, otwórzcie oczy. (A ty, przecudowny, oświecony PiSie, chcący tworzyć “mniej radykalny” projekt ustawy antyaborcyjnej – pocałuj się w dupę). Jesteście ślepi, głusi albo głupi, jeśli uważacie, że obecny stan jest czymś dobrym. Wygodnie jest tkwić w idiotycznym przekonaniu, że te 700 – 1000 aborcji, które wykazuje w raportach rocznych NFZ, to jest wszystko i nie ma nic więcej. Nie, to nie jest wszystko. Trudno oszacować, ile aborcji dokonuje się w Polsce tak naprawdę, ile Polek wyjeżdża, by zrobić to w którymś z sąsiednich krajów. Mówi się o 100 tysiącach. Jaka jest prawda?
Prawda jest taka, że aborcja jest powszechnie dostępna. Za kilka stów można sobie coś łyknąć, za trochę ponad 2 tysie można poddać się klasycznemu zabiegowi. Aborcje wykonują nie tylko ginekolodzy. A prochy dostępne są na każdym kroku. Jak ktoś jest w potrzebie i ma te kilka stów, znajdzie źródło i znajdzie sposób. Łyka się nie tylko proszki wczesnoporonne, ale też środki, które przeznaczone są do czegoś innego, ale mają zadowalające działanie. Oczywiście, zdarzają się powikłania. Ale kto by się nimi przejmował.
Wasz podstarzały, zasuszony kompromis, jest wyleniałą kołderką przykrywającą rzeczywistość. Nie jest odpowiedzią na potrzeby kobiet, ani nie jest rozwiązaniem żadnego problemu.
A problem jest szerszy niż tylko dostęp do aborcji. Problemem jest to, jak traktowane są kobiety w ogóle, w kwestiach związanych z seksualnością, zdrowiem i tym cholernym rozmnażaniem.
Młodzi ludzie nie mają dostępu do rzetelnej edukacji seksualnej, co na dzień dobry skazuje ich na popełnianie błędów rzutujących, często w dramatyczny sposób, na ich całe życie.
Dziewczyna, która wedle prawa może uprawiać seks i raczej przy tej okazji nie towarzyszy jej matka, nie może samodzielnie udać się do ginekologa, żeby porozmawiać o bezpiecznym współżyciu i uzyskać receptę na środki antykoncepcyjne.
A środki antykoncepcyjne mamy drogie, zaś wiedzę o nich znikomą.
Mamy dramatycznie słabą profilaktykę nowotworową. Tutaj czkawką odbija się brak edukacji seksualnej. Ale nie tylko. Brak nam skutecznych programów profilaktycznych i ich promocji. Dobra zmiana zamyka przy okazji program badań przesiewowych nowotworów szyjki macicy i piersi. Cóż z tego, że już w tej chwili padamy jak muchy i na tle UE wyglądamy w statystykach tragicznie? Na cholerę nam jakieś programy badań? Kobiet jest więcej, mogą umierać. Wszak zawsze się jakaś nowa urodzi.
Rodzące, wybierając szpital, grają w rosyjską ruletkę. Część trafia do świetnych placówek, gdzie opiekują się nimi empatyczni fachowcy. A część… Przy okazji dyskusji wokół aborcji wypływa mnóstwo bulwersujących, mrożących krew w żyłach historii. Od takich drobnostek, jak brak dostępu do znieczulenia, poprzez porody, podczas których kobieta zdana jest tylko na siebie, bo personel wychodzi z założenia, że jak ma się urodzić, to się urodzi, albo zmuszanie do rodzenia w niekomfortowych pozycjach, albo stosowanie metod grożących zdrowiu i życiu dziecka typu wyciskanie poprzez ugniatanie różnymi częściami ciała powłok brzusznych, aż po zmaganie się z fanaberiami lekarza, który spokojnie patrzy, jak pacjentka omdlewa podczas kolejnych godzin porodu siłami natury, no bo bez przesady z tymi cesarkami. Część ma szczęście, część traumę na resztę życia. A gdzie jakieś standardy? Bywa, że kobiety nie chcą zachodzić w kolejne ciąże w związku z horrorem, który przeżyły podczas pierwszego porodu.
Kobietom utrudnia się dostęp do badań prenatalnych, które – wbrew obiegowej opinii – nie są prowadzone po to, by segregować dzieci, a po to, by na wczesnym etapie wykrywać wady płodu, operować je jeszcze w okresie prenatalnym i ratować tym dzieciom życie lub przygotować się do konkretnych działań tuż po porodzie. Gdy coś dzieje się źle, czy to na początku ciąży, czy na dalszych jej etapach, trzeba być siłaczką, żeby to znieść i nie oszaleć. Tu znów część trafia na lekarzy, którzy walczą o zdrowie i życie pacjentki, a także o jej poczucie komfortu w tych trudnych chwilach. Ale wiele nie ma tego szczęścia. Mimo obowiązującego tzw. kompromisu aborcyjnego, mimo że wedle ustawy kobiecie przysługuje prawo do aborcji, gdy jej zdrowie i życie jest zagrożone oraz gdy płód jest uszkodzony, kobiety muszą zmagać się z szeregiem przeszkód. Już teraz. Cały czas. Niezmiennie. Dywagacje, czy zdrowie rzeczywiście aż tak bardzo ucierpi, gdy się ciąży nie przerwie. A gdy ucierpi, kobieta sama ponosi konsekwencje decyzji lekarzy. Trudno, najwyżej straci wzrok albo wyląduje na wózku. Czy życie już jest zagrożone, czy może wypada jeszcze chwilę poczekać? Ciężko uszkodzony płód bez czaszki, z mózgiem pływającym w wodach płodowych? Ależ tu nie klinika aborcyjna, proszę jechać gdzieś indziej. Tutaj się nie robi aborcji, lekarze mają sumienia, proszę jechać gdzieś indziej. Nie chcemy psuć sobie statystyk aborcją, proszę jechać gdzieś indziej. Niech pani to dziecko urodzi, to dar boży, to bezduszne usuwać dar boży, a nasi lekarze mają sumienia, bo tu nie klinika aborcyjna. Kobiety muszą jeździć od szpitala do szpitala. Pozbawione są rzetelnej informacji, opieki, już nie mówiąc o jakiejś podstawowej empatii ze strony personelu. Traktowane są jak gadający pęcherz płodowy na nogach.
Mamy prawa, ale nie jesteśmy w stanie ich egzekwować. Mamy prawa, ale nie mamy standardów. Mamy prawa… Ale głównie mamy obowiązek – rodzić dzieci. Przy czym nikt nam tego nie chce ułatwić, sprawić, żeby było chociaż przyzwoicie. Żeby kobieta, decydując się na dziecko, nie musiała drżeć o to, czy trafi na lekarza czy na rzeźnika. Żeby nie musiała bać się, że podczas porodu popęka tak, że zrobienie kupy przez najbliższe miesiące to będzie walka o przetrwanie, albo że nacięcie krocza pozszywają jej tak, że seks już nigdy nie będzie przyjemny.
To nie jest tak, że zasiewa się nam ziarenko, a po 9 miesiącach stanu błogosławionego wydajemy na świat plon i wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Tak, bywa, że jest różowo, miło, przyjemnie, bez komplikacji. Ale często to droga przez pole minowe i jesteśmy pozbawione asysty sapera. Tak, kobiety rodzą, rodziły i rodzić będą. Tak, kiedyś medycyna była w powijakach i też rodziły. Owszem, ale często poród kończył życie kobiety, albo kobiety i dziecka. Po to cywilizacje się rozwijają, byśmy nie musieli żyć jak 1000 lat temu.
Już dziś, kiedy obowiązuje tak chwalony kompromis aborcyjny, mamy ogromny problem z egzekwowaniem przysługujących nam praw. Kolejne fanatyczne środowiska próbują zabrać nam i te gówniane prawa. Wmawiają nam, że jesteśmy rozwiązłymi kurwami, które tylko czekają, aż będą mogły się skrobać. Bo takie nasze hobby. Zachodzenie trochę w ciążę, żeby się skrobnąć przy okazji wizyty w SPA. Próbują nam to robić w imię własnej wiary i przekonań.
A ja mam dość. Zarówno prób zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, które powracają jak bumerang niemal co roku, jak i chwalenia kompromisu, który jest totalną fikcją. Kompromis nie działa! Jest dobry tylko dla statystyk NFZ. Nie jest rozwiązaniem problemów Polek, nie daje nam dobrych rozwiązań. Polki i tak dokonują aborcji! 25% dorosłych Polek przyznaje się, że przynajmniej raz w życiu miało aborcję. No to o jakim kompromisie my mówimy? Patologie się mnożą, martwe dzieci na śmietnikach też. I rodziny z niepełnosprawnymi dziećmi żyjące na skraju ubóstwa i wyczerpania też się mnożą.
Skoro jest takie ciśnienie, żeby Polki rodziły więcej dzieci, to czekamy na komfortowe warunki – dostęp do in vitro, badań prenatalnych, fachowe prowadzenie ciąży, ludzkie traktowanie podczas porodu i wsparcie dla tych heroin, które decydują się na wychowywanie dzieci chorych i niepełnosprawnych. Proszę bardzo. Bo zakaz aborcji nie sprawi, że urodzi się więcej dzieci. On sprawi, że umrze więcej kobiet. A kompromis jest zwykłą, śmieszną i pokraczną fasadą, za którą sodoma i gomora, moi mili. Ale przecież lubujemy się w zakłamaniu i hipokryzji, upudrowanych noskach, prawda?