
Tyle się człowiek nasłucha, że w wychowaniu najważniejsza jest konsekwencja, bycie stanowczym i kategorycznym… Aż mózg staje. Tyle że nasze twarde postanowienia mogą przynieść tyle pożytku, co szkód.
Na jakiego młodego człowieka chcesz wychować swoje dziecko? Warto to sobie wyobrazić. Bo wiecie, jak się siada do rzeźby, to ma się jej jakąś wizję. Do tego upragnionego efektu końcowego można dobrać narzędzia i techniki pracy. Wychowanie jest taką właśnie rzeźbą, kształtowaniem surowego materiału. Owszem, materiał ma jakieś swoje właściwości. Jeden jest twardszy, inny łatwiejszy w obróbce, jeszcze inny łatwo się kruszy, a kolejny łatwo łączy się z innymi materiałami. Gdybyśmy byli rzeźbiarzami, wszystkie te czynniki bralibyśmy pod uwagę. Dlaczego olewamy je, gdy chodzi o nasze dzieci i do każdego przykładamy tę samą miarę? Nawet tę samą miarę do własnego dziecka i do dziecka sąsiada.
Chciałabym (i pewnie tatuś podziela moje zdanie), by nasi synowie byli wkrótce pewnymi siebie nastolatkami, ludźmi sukcesu. Niech potrafią postawić na swoim. Niech potrafią negocjować, dogadywać się z ludźmi. Niech nie ulegają łatwo wpływom rówieśników. Niech mają swój rozum i potrafią unikać niebezpieczeństw. Niech umieją analizować sytuacje i rozwiązywać problemy.
Aby osiągnąć taki efekt, trzeba się szaleńczo natyrać. Nie wiem jeszcze, czy znam receptę, czy wiem, jakich użyć narzędzi i technik pracy. Ale wiem, czego nie robić.
Wiecie, to tak jak z rzeźbą. Patyka nie będę obrabiać w piecu hutniczym, bo się zjara. Kawałka blachy nie będę polewać wodą, bo w niczym mi to nie pomoże. A do szkła nie podejdę z siekierą.
Kategorycznie NIE.
Nie, bo NIE.
Nie i już.
Bo ja tak mówię.
Bo tak.
Nie będę z tobą gadać na ten temat.
Nie twoja sprawa.
Ja tu rządzę.
Wybij to sobie z głowy.
To są doskonałe narzędzia i techniki wychowawcze. Tak. Zwłaszcza, jeśli chcemy wychować dzieci na ludzi pozbawionych pewności siebie, nie podejmujących prób, ryzyka, starań, na ludzi nie potrafiących negocjować. Będą to ludzie ulegli, szukający poklasku, a więc tacy, którymi łatwo manipulować i gdy im jakiś debil powie “skacz”, to skoczą.
Najmądrzej byłoby więc zrezygnować z tych technik, jeśli mamy choć odrobinę szacunku do swoich dzieci i życzymy im wszystkiego najlepszego. Ja wiem, że szukanie alternatywy dla “bo tak” i “bo nie” to istna tortura, zwłaszcza, jak dziecko pińcetny raz pyta o to samo i nie dociera do niego, że kurwa nie można zapierdalać w sandałach po śniegu. Ja wiem. Ale zostawmy sobie te ściery na koniec. Na początek jednak warto rozmawiać.
Nim odmówię, zadaję sobie pytanie, czy aby na pewno muszę i dlaczego chcę to zrobić. Muszę, czy chcę dla świętego spokoju? Muszę, czy po prostu nie chce mi się. Ostatecznie, jeśli mi się nie chce, zawsze mogę powiedzieć o tym dzieciom, zamiast rzucać im “nie, bo nie”.
Gdy odmawiamy, staramy się argumentować i słuchać kontrargumentów. Może akurat dziecko będzie umiało nas przekonać. Może znajdzie rozwiązanie i będzie potrafiło zbić nasz argument. Może zwyczajnie nie mamy racji. Może warto odmówić dziś, ale pozostawić pole do dyskusji za tydzień, miesiąc, rok. Może nam się to nie podoba, ale jest to dobre dla dziecka. Może ono widzi plusy, których my nie widzimy. A może tylko głupio upieramy się dla zasady. Nie musimy się przed dzieckiem tłumaczyć, ale możemy wyjaśnić mu nasze racje, motywy, obawy oraz podzielić się wiedzą, która pozwala nam przewidzieć efekty, skutki, ryzyko.
Nic złego się nie stanie, gdy zaczniemy z dzieckiem rozmawiać. Nie wejdzie nam na głowę dlatego, że pozwoliliśmy mu negocjować. Co się może stać? Dziecko może uznać, że jest dla rodziców ważne i że rodzice liczą się z jego zdaniem. Może zyskać dzięki temu pewność siebie i świadomość własnej mocy sprawczej. Dzięki temu w swoim środowisku nie będzie pomiotłem, tylko partnerem innych silnych jednostek, a może liderem. Będzie potrafiło analizować, podejmować świadome decyzje. Będzie polegać na sobie, swoich ocenach, a zatem nie da się wpuścić w maliny byle gogusiowi albo lasce w mini. Będzie potrafiło negocjować jak równy z równym z innymi ludźmi, będzie umiało dążyć do celu i nie poddawać się, mimo odroczenia sukcesu.
Ojej, nasze dziecko może zyskać niezwykle przydatne w życiu (młodzieńca i dorosłego człowieka) zdolności. Czyżby to był kapitał na przyszłość, doskonała inwestycja? Może tak dobra, jak dodatkowe lekcje angielskiego? Jestem pewna, że lepsza.
Na zdjęciu jest Paweł. Był tam najmłodszy, ale walczył dzielnie.
P.S. Kliknęłam “Dodaj nową kategorię”.