Gdzie są moje dzieci?

     Są osoby, które skądś tam znają mnie prywatnie, obserwują mój blog czy profil na FB, a nie widząc na nich śladów dzieci, zarzucają mi, że ukrywam fakt, że je w ogóle mam, wstydzę się ich czy co tam jeszcze. Są osoby, które ze zdziwieniem traktują to, że nie piszę na blogu o dzieciach, wychowaniu, macierzyństwie. Bo przecież mam wiedzę i doświadczenie. A niektórzy twierdzą nawet, że się w tych tematach wymądrzam.

     Nie mam w planach się tłumaczyć, ale chciałabym nawiązać do swojego starego tekstu i zaadaptować go do nowego bloga. Mam dzieci, które kocham nad życie, ale – o zgrozo – nie są całym moim światem.

     Nie chcę być “parentingowa”.

     Nie piszę na blogu o dzieciach, choć czasem mam ochotę. Nie piszę, bo mi ta tematyka nie bardzo pasuje do konwencji. Nie piszę o nich tutaj, bo piszę na parentingowe tematy w serwisie o odpowiednim ku temu profilu. Piszę o czymś innym, bo w wielu innych tematach mam dużo do powiedzenia. Wystarczy, że nawijam o dzieciach z mężem, z koleżankami, dziadkami, wujkami i ciociami. Nie wykluczam, że pojawi się tutaj wpis związany z moimi dziećmi bądź dziećmi w ogóle. Ale to, że mam dzieci, nie powoduje, że staję się matką, a przestaję być człowiekiem.

     Gdzie zatem są moje dzieci? Tam gdzie najlepiej się chowają – w szafie. Są hardkorami i w przyszłości skopią wszystkim tyłki.

     Kiedyś wpadł mi w oko taki obrazek:
mama

     Kobieta jest szczęśliwa, kiedy ma dwa imiona: “Kochanie” i “Mama”? Poważnie? A gdy kobieta nie jest mamą, albo nikt nie mówi do niej per “kochanie”, albo ani jedno ani drugie, to znaczy, że nie jest szczęśliwa? Czy tylko nie powinna?

     Kobiety świetnie sobie radzą, nawet jeśli nie ma im kto rzucać śmierdzących skarpet pod stół i nikt im nie obrzyguje świeżo umytej podłogi. Oczywiście, cudnie jest mieć ukochanego, a razem z ukochanym ślicznego różowego bobaska, ale… Nie sprowadzajmy kobiet do jednej roli – istoty prokreacyjnej.

     Kobieta jest szczęśliwa, kiedy realizuje swoje marzenia, spełnia się w życiu, ma swoje cele i robi to, co sprawia, że… jest szczęśliwa.

     Pewnie są i takie kobiety, które same nie pamiętają, jak mają na imię, bo już dawno nikt nie miał okazji go używać. W domu “Kochanie” i “Mamo”, a w warzywniaku co najwyżej “Pani” (a pani ile zważyć?). Może i są szczęśliwe. Ale nie są jedyną szczęśliwą grupą zawodową na świecie.

     Przypomniał mi się dowcip. Wnuczek pyta dziadka:
- Jak to jest, że po 70 latach małżeństwa ty dalej mówisz do babci skarbie, kochanie, serduszko? Musicie bardzo się kochać.
- Widzisz wnusiu, jakieś 10 lat temu zapomniałem, jak ma na imię i boję się ją o to zapytać.

     Takie obrazki, jak ten powyżej, mają przypominać kobietom, gdzie ich miejsce, na wypadek, gdyby zapomniały i zachciało im się kariery robić, podróżować czy co tam jeszcze.

     Mam wiele innych imion, niż tylko “Kochanie” i “Mamo”, wiele innych twarzy, które tutaj prezentuję, wiele innych zainteresowań. Tym lepiej dla mnie, bo dzieci szybko dorastają. I nie, nie mam na myśli tego, że szybko wyfruwają z gniazda. Mam na myśli to, że za chwilę nie zaimponuję im wiedzą na temat witamin zawartych w cytrynie, sposobu rozmnażania się węży i tego, jakim cudem Harry Potter lata w filmie na miotle, nie zaimponuję babeczkami czy pomidorówką. Nie mogę i nie chcę się zamykać na świat.

     Nie ukrywam tego, że mam dzieci. Ale nie uważam, że to jakieś piętno i muszę sobie to wytatuować na czole. Jeśli ktoś choć trochę chce wiedzieć, co ze mnie za jedna, to z łatwością może się dowiedzieć.

     Ja mam na imię Ela. A ty?

mama

Przy czym “na prawdę” napisane jest z błędem. Piszemy łącznie. Dzieciak nie ogarnia.





Ten wpis to połączenie starego tekstu i nowego. Czyli aktualizacja na bazie.
  • http://www.archiwumchaosu.pl/ Kamila Łońska-Kępa

    Bardzo mi się spodobał Twój tekst. Również staram się do minimum ograniczyć pisanie o córce. Po primo, że to, że ją mam w żaden sposób nie określa mnie, a po secundo – nie chcę za kilka lat usłyszeć “maaamaa no wiesz??”.

    • http://www.haque.pl/ Xezbeth

      Tym boleśniejsza pobudka, jeśli do opowieści dołącza się fotki z dzieckiem na nocniku, umazanego… czekoladą i przebranego za transa.

      U mnie problemem jest fakt, że młodsze z moich dzieci chce być gwiazdą internetu, co trochę kłóci się z moimi postanowieniami.

  • Asia

    Zależy jak na to patrzeć. Trzeba dwie sprawy w artykule rozdzielić.
    Ludzie od zawsze się fotografowali (własciwie to odkąd są aparaty, bo
    wcześniej się malowano), sami i z dziećmi, a potem te zdjęcia się
    rodzinie, znajomym pokazywało, wieszało. Obecnie tę rolę pełni powiedzmy fb. To a
    propos zdjęć i chwalenia się nimi, dzielenia ważnymi informacjami
    (depesze, telegramy, listy, pocztówki)itp. a inną sprawą jest
    samorealizacja i określanie się poprzez dzieci lub męża. Mam nawet swoją
    pewną teorię o wielkiej miłości i skupieniu na dzieciach lub np. na odhcudzaniu, wyglądzie ogółem, itp. w przypadku braku sukcesów na innych polach, ale ja nie jestem dobra w pisaniu i nie umiałabym chyba tego wyrazić na tyle delikatnie by nikogo nie urazić.
    pastek

    • http://www.haque.pl/ Xezbeth

      Jasne, jedni lubią wrzucać zdjęcia, inni nie, jedni dużo o sobie piszą w sieci, inni nie. Ale dla mnie, osobiście :) mój profil nie jest odpowiednim miejscem na zdjęcia dzieci, bo profil jest całkowicie publiczny a w znajomych mam różnych dziwnych ludzi ;)
      Każdy robi jak lubi, ale jeśli ktoś wrzuca dzień w dzień kota w milionie odsłon, albo dziecko w tysiącu konfiguracji, to nie powiem…, wkurza mnie to :D

      Napisz niedelikatnie to, co masz do napisania, a potem przeproś, jeśli ktoś poczuł się urażony ;)

  • http://chicamala.pl/ Chica Mala

    Nie mam dzieci, ale nie sposób się pod tym nie podpisać. Zwłaszcza, że mój świat nie kręci się wokół potrzeby ich posiadania i (przynajmniej mam taką nadzieję) nie będzie się kręcić dookoła nich po ich urodzeniu. Też uważam, że akurat kobieta nie jest w pierwszej kolejności matką i żoną. Chyba, że bardzo chce nią być. Szczęśliwy człowiek jest, gdy robi/ma to co go uszczęśliwia. Narzucanie kobietom, że szczęście to dzieci, to straszne ograniczenie, bo dzieci kiedyś odejdą i kobieta zostanie wtedy z niczym.

  • Pingback: Nagle zostałam matką w internecie | Elżbieta Haque()

  • Madzia

    Czytalam ten teks, jakbym sama go napisala! Dziekuje za prawde!