Nie mam w planach się tłumaczyć, ale chciałabym nawiązać do swojego starego tekstu i zaadaptować go do nowego bloga. Mam dzieci, które kocham nad życie, ale – o zgrozo – nie są całym moim światem.
Nie chcę być “parentingowa”.
Nie piszę na blogu o dzieciach, choć czasem mam ochotę. Nie piszę, bo mi ta tematyka nie bardzo pasuje do konwencji. Nie piszę o nich tutaj, bo piszę na parentingowe tematy w serwisie o odpowiednim ku temu profilu. Piszę o czymś innym, bo w wielu innych tematach mam dużo do powiedzenia. Wystarczy, że nawijam o dzieciach z mężem, z koleżankami, dziadkami, wujkami i ciociami. Nie wykluczam, że pojawi się tutaj wpis związany z moimi dziećmi bądź dziećmi w ogóle. Ale to, że mam dzieci, nie powoduje, że staję się matką, a przestaję być człowiekiem.
Gdzie zatem są moje dzieci? Tam gdzie najlepiej się chowają – w szafie. Są hardkorami i w przyszłości skopią wszystkim tyłki.
Kiedyś wpadł mi w oko taki obrazek:
Kobieta jest szczęśliwa, kiedy ma dwa imiona: “Kochanie” i “Mama”? Poważnie? A gdy kobieta nie jest mamą, albo nikt nie mówi do niej per “kochanie”, albo ani jedno ani drugie, to znaczy, że nie jest szczęśliwa? Czy tylko nie powinna?
Kobiety świetnie sobie radzą, nawet jeśli nie ma im kto rzucać śmierdzących skarpet pod stół i nikt im nie obrzyguje świeżo umytej podłogi. Oczywiście, cudnie jest mieć ukochanego, a razem z ukochanym ślicznego różowego bobaska, ale… Nie sprowadzajmy kobiet do jednej roli – istoty prokreacyjnej.
Kobieta jest szczęśliwa, kiedy realizuje swoje marzenia, spełnia się w życiu, ma swoje cele i robi to, co sprawia, że… jest szczęśliwa.
Pewnie są i takie kobiety, które same nie pamiętają, jak mają na imię, bo już dawno nikt nie miał okazji go używać. W domu “Kochanie” i “Mamo”, a w warzywniaku co najwyżej “Pani” (a pani ile zważyć?). Może i są szczęśliwe. Ale nie są jedyną szczęśliwą grupą zawodową na świecie.
Przypomniał mi się dowcip. Wnuczek pyta dziadka:
- Jak to jest, że po 70 latach małżeństwa ty dalej mówisz do babci skarbie, kochanie, serduszko? Musicie bardzo się kochać.
- Widzisz wnusiu, jakieś 10 lat temu zapomniałem, jak ma na imię i boję się ją o to zapytać.
Takie obrazki, jak ten powyżej, mają przypominać kobietom, gdzie ich miejsce, na wypadek, gdyby zapomniały i zachciało im się kariery robić, podróżować czy co tam jeszcze.
Mam wiele innych imion, niż tylko “Kochanie” i “Mamo”, wiele innych twarzy, które tutaj prezentuję, wiele innych zainteresowań. Tym lepiej dla mnie, bo dzieci szybko dorastają. I nie, nie mam na myśli tego, że szybko wyfruwają z gniazda. Mam na myśli to, że za chwilę nie zaimponuję im wiedzą na temat witamin zawartych w cytrynie, sposobu rozmnażania się węży i tego, jakim cudem Harry Potter lata w filmie na miotle, nie zaimponuję babeczkami czy pomidorówką. Nie mogę i nie chcę się zamykać na świat.
Nie ukrywam tego, że mam dzieci. Ale nie uważam, że to jakieś piętno i muszę sobie to wytatuować na czole. Jeśli ktoś choć trochę chce wiedzieć, co ze mnie za jedna, to z łatwością może się dowiedzieć.
Ja mam na imię Ela. A ty?

Przy czym “na prawdę” napisane jest z błędem. Piszemy łącznie. Dzieciak nie ogarnia.
Ten wpis to połączenie starego tekstu i nowego. Czyli aktualizacja na bazie.
Pingback: Nagle zostałam matką w internecie | Elżbieta Haque()