
Gdy umiera ateista, poruszenie powstaje jakieś szczególne. Zaskakująco. Wszak ateista – człowiek zwykły. Ani święty, ani jakiś wyjątkowy. Ot bezbożnik pospolity. Poruszenie niczym na łódzkim pogotowiu*. Byle szybciej, byle zdążyć, byle – nim skona – z bogiem go pojednać, skórę złowić, zdobyć, sprzedać, innych wyprzedzić.
Rzecz to wysoce niesprawiedliwa. Gdy odchodzi do pana swego prawy, katolicki obywatel, nie czyni się tyle zamieszania, by zapewnić mu prostą i równą drogę przed piotrową bramę. No jak to tak? Zasłużył bardziej na troskę i opiekę w tej ostatniej drodze.
Gdy umiera ateista, nagle okazuje się, że taki z niego dobry i zabawny kolega był, mimo że bez boga żył. Że taki ciepły, taki otwarty i miły, mimo że z diabłem się bratał. Prawdziwy szok, nie ma co…
Patrząc na to, jak traktuje się umierających w naszym kraju ateistów, jak gwałci się ich wolę na wszelki wypadek, jak depcze się ich decyzje, bo przecież im to już nie zaszkodzi, cieszę się, że mam dzieci, które wiedzą. Wiedzą, że w obliczu śmierci nie będzie mi potrzebne nagłe, podszyte lękiem pojednanie z bytem zamieszkującym chmury. Nieskażeni zabobonem i strachem o los mojej czarnej duszy nie zaczną nagle mnie namaszczać i zbawiać. Nie znają teorii, jakoby człowiek po śmierci miał smażyć się w smole na wieki. A nawet jeśli słyszeli, to prędko włożyli między inne straszne bajki – o Jasiu i Małgosi czy Czerwonym Kapturku. Nie wryła im się w mózg, by wypłynąć jak kupa we właściwym momencie. Nie muszą bać się o mój pośmiertny los.
Wiecie dlaczego? Bo ateiści nie trafiają do piekła. Piekła nie ma.
Photo credit: Ray-1981 / Foter / CC BY-NC-SA
Pingback: Pojednanie z Panem Bogiem | Spesalvi.pl()