Czerwony pasek na świadectwie jako nagroda za ciężką pracę? A może jednak nie…

Paweł
Pojawił się w sieci fajny post napisany przez profesora uniwersytetu w Poznaniu, który uświadamia rodzicom, że czerwony pasek na świadectwie nie jest najważniejszy i nie świadczy o człowieku. Wielu rodziców stawało w komentarzach w obronie tego atrybutu prymusa, podkreślając, że przecież dziecku należy się nagroda za ciężką pracę i wyniki. I taką nagrodą jest pasek.

I o tym właśnie jest mój tekst.

A co, jeśli dziecko wcale ciężko nie pracowało na tę wysoką średnią? A co, jeśli dziecko bardzo ciężko pracowało i w efekcie tej pracy osiągnęło średnią 3,5? Wtedy właśnie kona podany wyżej argument broniący czerwonego paska w roli hołdu dla ciężkiej pracy.

Powiem Wam, jakie ja mam do tego podejście. Jako matka dwóch uczniów kończących w tej chwili 6 i 7 klasę. Oczywiście każdy może mieć własne i nic mi do tego. Otóż nie za bardzo interesuje mnie, z jaką średnią kończą kolejne klasy. Serio. Oznacza to, że nie czyham na same piątki wśród ocen cząstkowych. Do szału doprowadzają mnie zaś “nieprzygotowania” w wyniku nie odrobionych lekcji. Choć dla mnie idea prac domowych i sprawdzania na każdej lekcji, czy dzieci odrobiły, jest zwykłym marnowaniem czasu, ale skoro obowiązuje…. No więc tak, wkurzają mnie nieprzygotowania, które po kilku sztukach zamieniają się w pałę. I wkurzają mnie pały w ogóle, bo uważam swoje dzieci za na tyle inteligentne, by każdy element materiału przy minimum wysiłku zaliczyć na minimum mierny. Pała oznacza olewkę, zero wysiłku. Wkurza mnie.

I tak, istotna jest dla mnie praca. Widzę ją, albo jej brak, na bieżąco. Nie potrzebna mi średnia, by to ocenić. Co więcej! Mam na myśli pracę tak w ogóle, a nie pracę związaną ze szkolnymi przedmiotami. Mam na myśli pracę nad rozwojem, nad pasjami, nad relacjami w domu i poza nim.

Synów mamy dwóch. Młodszemu wszystko przychodzi lekko, podejście do życia ma takie, że nawet własny osobisty ojciec mu zazdrości. A starszy? Starszy jest przodownikiem pracy. To, jaki dziś jest, to wynik jego ciężkiej harówki nad sobą samym. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że to bestia przeokrutnie uparta, z trudnością przyjmująca uwagi i dobre rady. Na dodatek człowiek wrażliwy, a na swoim punkcie to nawet przewrażliwiony. BYŁ.

Paweł nigdy nie należał do grona szkolnych łobuzów i nigdy nie potrafił się łobuzom postawić. Nie chciał też używać siły, której ma w nadmiarze. W efekcie długo ze szkoły wracał emocjonalnie poraniony. Czuł się nękany i prześladowany. Słuchał od “kolegów”, że jest dziewczynką, bo ma długie włosy, że źle biega za piłką na wuefie. Czepiali się o wszystko i na każdym kroku. Nawet nie mógł zwrócić się o pomoc do nauczyciela, bo wtedy zyskiwał jeszcze miano konfidenta. Chodził więc nachmurzony i zły, był marudny, po powrocie ze szkoły płakał. Wyżywał się na bracie i swoich starych, w sensie że na nas. No wiecie… wojna była, na wielu frontach. I nie było fajnie, miło i łatwo. Ciarki mam, gdy sobie wspominam te minione awantury i wrzaski. Pewnie sąsiedzi też mają ciarki.

Były rozmowy z wychowawcą, ale to nie dawało zbyt wiele, bo cóż wychowawca może prócz wstawiania uwag? Był psycholog. W końcu wyszło nam, że przecież kolesi, którzy mi dziecko nękają, nie adoptuję, żeby ich na ludzi wychować. Jedynie mogę swoje dziecko… coś… jakoś. Ale jak, skoro to uparciuch przestraszny?

Paweł musiał przestać się przejmować non stop kierowanymi w jego stronę docinkami. Musiał najpiwer udawać, że po nim spływa, a potem rzeczywiście czuć, że po nim spływa. Musiał nauczyć się śmiać z siebie i wkurzać w ten sposób małoletnich prześladowców. Musiał przyjąć do wiadomości, że w razie czego może użyć siły. Musiał rozluźnić ramiona i poślady. Musiał… zmienić się i stać się innym człowiekiem. Łatwe? Znam bardzo wielu dorosłych, którzy każdego dnia nie dają rady i pozostają przy starych wzorcach zachowań i nawykach, mimo że bardzo chcieliby coś zmienić. A Paweł dał radę. Nie dlatego, że jest taki elastyczny, nie dlatego, że tak lubi. Dał radę, bo ciężko pracował, codziennie wychodził ze swojej strefy komfortu. Ma dziś luźniejsze ramiona i poślady. ;) Częściej pokazuje swój uśmiech. A jeśli ktoś znów spróbuje go zaszczuć, użyje swojej tajnej broni, którą trzyma w zanadrzu.

Czy Paweł dostanie za swą ciężką pracę nad sobą czerwony pasek? Nie dostanie. Bo za pracę nad charakterem nie ma ocen. A przecież to jest coś dużo ważniejszego i bardziej przydatnego w życiu niż 3/4 materiału z matmy. Czy wyciskanie piątki z bioli (z całym szacunkiem do bioli) wniesie coś do życia dziecka? Oczywiście. Wniesie ocenę. To nic, że moje dziecko będzie w przyszłości badać raczej wnętrzności komputerów niż istot żywych, ale luz, dzięki temu do końca życia zapamięta budowę pantofelka. A nie… sorry, zapomni za chwilę, albo bardzo wkrótce. Dlatego właśnie nie musi mieć piątek ze wszystkiego. Choć może. Ale nie może mieć pał.

Dlatego nie interesują mnie średnie i czerwone paski. Interesuje mnie praca i to nie tylko ta praca w zakresie przedmiotów szkolnych. I tak sobie myślę, że rodzice właśnie to wszystko inne powinni bardziej doceniać, niż samą wysokość średniej na świadectwie. Doceniajmy nasze dzieci za to, jakimi są LUDŹMI (a nie tylko i wyłącznie uczniami) i jakimi ludźmi się stają. Bo przecież właśnie ich charakter, pasje, realne umiejętności będą w przyszłości istotne, a nie szkolne świadectwo. O tym też pisze profesor Andrzejczak w poście poniżej.

P.S. Paweł ma ochotę uzyskać czerwony pasek na przyszłorocznym świadectwie ósmoklasisty. Czy będę dumna? Tak. Ale nie ze względu na jego średnią ocen, a dlatego, że to będzie oznaczało, że włożył masę energii w pracę nad sobą. Bo… jest leniwy i brak mu systematyczności, o czym oczywiście wie. Czerwony pasek będzie oznaczał, że to w sobie przezwyciężył.