“Czarnobyl” to świetny miniserial zrealizowany przez HBO i Sky. Zazwyczaj nie rzucam się na popularne produkcje i nie ulegam histerii nowości, w związku z czym filmy oglądam, gdy już wszyscy zdążą o nich zapomnieć. Ale pomyślałam sobie, że to dobry wstęp do poznania tej historii, bo przyznam, że dotychczas szczególnie się nią nie interesowałam. Znałam wyłącznie podstawowe fakty.
Serial zrobił na mnie ogromne wrażenie. Scenariusz do niego napisał Craig Mazin – Amerykanin, który powinien przeprosić świat za Kac Vegas II i III. A jednak udało mu się napisać historię, która powoduje sztywność karku. Bo trzeba pamiętać, że to serial fabularny, nie dokumentalny, nie historyczny. Owszem, zasadniczą jego część stworzyło życie, ale sporo elementów zostało wymyślonych bądź podkoloryzowanych. A wszystko po to, by każdy z pięciu odcinków oglądało się w osłupieniu, niczym najlepszy thriller. Mazin napisał imponujące postaci, takie w amerykańskim stylu, mimo że przecież radzieckie. Monumentalne przemowy, wbijająca się w pamięć myśl przewodnia.
Za reżyserię odpowiadał Szwed – Johan Renck. Ma na koncie całkiem niezłe seriale, więc nie dziwi aż tak. Co ciekawe w tej amerykańsko-brytyjskiej produkcji maczał palce jeszcze jeden Szwed Jakob Ihre odpowiedzialny za zdjęcia. Zaś muzykę dała islandzka artystka Hildur Guðnadóttir. W efekcie dostajemy obraz pełen mocnych tropów. Dźwięk, który tak bardzo podkręca atmosferę, że napięcie momentami sięga zenitu, niczym energia w reaktorze. Kolory zdjęć są bardzo wymowne. Z łatwością da się wyróżnić kolorystyczne dominanty. Z pewnością pomagają one oddać charakter epoki i regionu. Nienasycone barwy, szarość, wyblakłość. Jakbyśmy oglądali nasze zdjęcia z klisz. Na drugiem biegunie nasycenia zgnilizna zieleni. Tak na mnie wpływała, że niemal fizycznie czułam ból tkanek i miałam wrażenie, że oglądając ten film przyjmuję promieniowanie prosto z reaktora. A mówiąc o epoce, warto klasnąć twórcom scenografii. Zarówno postapokaliptyczne obrazki dające do zrozumienia, jak ogromna tragedia się dzieje, jak i wnętrza mieszkań, urzędów, szpitali to majstersztyk.
Wspomniałam wyżej o myśli przewodniej. W serialu środek ciężkości przeniesiono z faktów, które nie zostały dokumentalnie odtworzone, na przedstawienie realiów, które odegrały zasadniczą rolę w historii. Ustrój ZSRR jest osobnym jej bohaterem. A postaci, nawet te nieprzyjemne, postrzega się (w każdym razie ja tak to odebrałam) jako ofiary tegoż ustroju. Myślą, która wybrzmiewa jeszcze długo po obejrzeniu ostatniego odcinka, jest pytanie o cenę kłamstwa. Serial jest na to pytanie odpowiedzią. “Za każdym razem gdy kłamiemy, zaciągamy dług u prawdy” – słyszymy z ust Legasova granego przez świetnego Jareda Harrisa. A co trzeba robić z długami?
Katastrofa w Czarnobylu jest spłatą tego długu wobec prawdy. Ogromnego długu, bo poziom zakłamania i fałszu po prostu przygniata. Jakie by nie były konsekwencje tego wydarzenia, ile ofiar by za sobą nie pociągnęło, to właśnie kłamstwa na ogromną skalę są clou tej opowieści.
I tu chciałabym spojrzeć na serial “Czarnobyl” z trochę innej strony i rozliczyć go nie z faktów a z efektów. Serial pokazuje nam, jak by nie było, tło oraz samą katastrofę czyli wybuch reaktora elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Obrazy budzą grozę. Budzi grozę skala tragedii, budzą grozę prorokowane po awarii zagrożenia mające rozciągać się na teren całej Europy i przewidywane konsekwencje dla kontynentu. Budzi grozę cierpienie ofiar, czyli głównie strażaków pracujących na miejscu bezpośrednio po wybuchu. Mam wrażenie, że w efekcie może to wzbudzić silną obawę przed samą formą pozyskiwania energii, jaką są elektrownie jądrowe. A nam ten strach w Polsce nie jest potrzebny. Oczywiście, gdy zrzucić z ramion odbiór emocjonalny serialu, można swobodnie odkryć ten niuans, że twórcy nie starają się straszyć atomem, a raczej ignorancją, zakłamaniem, bezdusznością i bezrefleksyjnością ustroju. Ale czy każdy zrzuci, zwłaszcza biorąc pod uwagę przekazy medialne dotyczące Czarnobyla?
Energetyka jądrowa wskazywana jest przez liczby jako ta najbezpieczniejsza i najzdrowsza forma pozyskiwania energii, dostępna i stosowana. Bezpieczniejsza z punktu widzenia ilości ofiar, które pochłonęła i z punktu widzenia wpływu na środowisko naturalne, którego degradacja jest realnym zagrożeniem. Energetyka jądrowa wygrywa tu z każdą formą pozyskiwania energii na taką skalę, a przede wszystkim z hołubioną w Polsce energetyką węglową. Ale nie jestem ekspertem, żeby temat zgłębiać, więc ten akapit już zakończę.
Aby dopełnić w sobie obraz i skalę konsekwencji awarii elektrowni jądrowej w Czarnobylu, warto sięgnąć po jeszcze jedną miniserię. Krzysztof Gonciarz wybrał się do Czarnobyla, zagłębił się w zakamarki Prypeci oraz okolicznej strefy wykluczenia i pokazał wszystko w krótkiej serii filmów na Youtube. Pewnie gdyby zrobił ten materiał w stylu Blair Witch Project, a tamtejsza scenografia ma potencjał, byłby to gwóźdź do trumny spokojnego myślenia o atomie. ;) Na szczęście się o to nie pokusił, na filmach się nawet uśmiecha i wrócił stamtąd żyw. Polecam gorąco.
Aha! Jeśli jednak ktoś chciałby mimo wszystko doznać grozy związanej z promieniowaniem i takimi tam atrakcjami, to pragnę donieść, że wyczytałam, robiąc research, że owszem, w naszym powietrzu otoczeniu wciąż można spotkać różne drobiny radioaktywne, tyle że naukowcy przyjmują, iż mogą być one pokłosiem ogromnej ilości prób nuklearnych, które miały miejsce po II wojnie światowej i trwały aż do 1996 roku. Hej! :)