
Jest taki suchar, jeszcze sprzed internetu: “Boli cię głowa? Jak mnie ząb bolał, to wyrwałem.” Takie teksty można było znaleźć w tygodniku NIE. Prawie jak Kwejk. Jeśli dobrze pamiętam, była w NIE rubryka Napisy na murach. Ale mogłam coś pokręcić. Stara jestem, pamięć mam fatalną, a do tego jestem idiotką otępiałą od przestymulowania, jak twierdzi Jakub Żulczyk w swoim tekście sprzed kilku dni. Przeczytajcie, będziecie wiedzieć, jacy jesteście.
Dowiecie się, że jesteście przyspawani do internetu i otępiali jak ja. Że Facebook, że relacje do kitu, że skarlałe formy językowe, że ubóstwo, odmóżdżenie, że spam i gówniane hasła na debilnych obrazkach, bo internet jest zły. No kurcze, co ja wam tu będę tłumaczyć. Idźcie i przeczytajcie. Wszak aż tak otępiali nie jesteście.
Tattwa, której teksty lubię, przeczytała i trochę się zdenerwowała. W swoim tekście wyjaśnia, dlaczego. Stawia siebie w kontrze do generacji opisanej przez Żulczyka. Czy to kwestia różnicy wieku? Między nimi 5 lat różnicy. Ja jeszcze dalej w las, bo od Jakuba jestem starsza. Nie da się całkowicie wykluczyć czynnika wiekowego, bo i od niego wiele zależy, między innymi to, jak patrzymy na życie, rzeczywistość, ludzi.
Tattwa wyjaśnia dobitnie, dlaczego internet zły nie jest i że człowiek sam jest odpowiedzialny za siebie. Bo rzeczywiście jeszcze nie doszło do tego, że internet kopie nas prądem, zmuszając, byśmy coś przeczytali, coś wrzucili na fejsa czy coś zalajkowali. Tekst tattwy również polecam przeczytać, by mieć pełny ogląd kontekstu. Ja się z Żulczykiem nie zgadzam, a przynajmniej z użytym przez niego środkiem posługiwania się pierwszą osobą liczby mnogiej. Bo zjawisko, z którym on się utożsamia, nie jest aż tak masowe i powszechne. Ale że sama często stosuję taką formę retoryki, nie mogę mieć do niego pretensji.
Czytając komentarze pod tekstem Żulczyka i w paru miejscach, gdzie ten tekst został podlinkowany, przestraszyłam się. Przestraszyła mnie ilość ludzi, którzy mu przytaknęli, którzy przyznali, że czują się otępiałymi idiotami przykutymi do internetu, którym ten internet robi krzywdę. Przytaknęli między innymi ludzie zawodowo lub z pasji ściśle związani z siecią. Powiem wam w tajemnicy, że mnie jego tekst strasznie zmęczył. Taki ciężki. Czułam się, jakbym się przedzierała przez bagnisty teren, a z góry srały na mnie ptaki. A tu proszę, okazuje się, że takie masy ludzi na co dzień pod obstrzałem tych ptaków w bagnie brodzą. Albo ich to niepokoi i tak im się tylko wydaje.
Dorastałam w czasach bez internetu. Gdzieś tam po drodze pojawił się komputer, który był offline. Na informatyce w ogólniaku uczyłam się DOS-a i Logo. Szkołę średnią kończyłam w 2000 roku. I dokładnie pamiętam, jak na początku wakacji spotkałam kolegę, który opowiadał mi o tym, co to takiego kawiarenki internetowe i że można z nich wejść na czat, no i co to ten czat w ogóle. Oczy otwierałam szeroko ze zdziwienia. Myślałam, że sobie ze mnie robi jaja. Że niby tym czymś można rozmawiać z ludźmi skądkolwiek? Poważnie? Resztę roku jeszcze spędziłam off-line, pracując w hotelu nad jeziorem. Ale od nowego roku, kiedy to zaczęłam pracę w biurze, w którym wdrażaliśmy rozwiązania internetowe, zaczęłam być on-line. Pełną gębą. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to cholerstwo na modem żre kasę.
Od początku rzuciłam się na czaty, GG, ICQ, taka byłam spragniona kontaktów z ludźmi. Później był Myspace. Trudno, żebym teraz omijała Facebooka szerokim łukiem. I tak nie ogarniam wszystkiego. Twitter jest mi obcy, nad czym ubolewam. A może nie powinnam, bo jakoś nie umiem się streszczać. W każdym razie, jeśli znajdzie się ktoś chętny udzielić mi korepetycji, chętnie się doszkolę. Internet pozwolił mi poznać ludzi, którzy stali się dla mnie ważni. Choćby z tego jednego powodu powinnam mu postawić pomnik. Ale powodów jest więcej.
Nie wyobrażam sobie życia bez internetu. Mam ochotę czytać o najnowszych doniesieniach ze świata neuropsychologii, to sobie czytam. Chcę zgłębiać biografie seryjnych morderców, robię to. Mam ochotę pół nocy pławić się w cudownym głosie Freddiego Mercurego, pławię się. Mam kaprys posłuchać muzyki z Afryki, nie muszę jechać do Afryki. Chcę czytać opowieści ludzi, których nie znam, czytam. Mam dostęp do ogromu ludzkiej twórczości. Głupiej i wartościowej. Jak chcę się odmóżdżyć, to nie idę się nachlać, tylko przeglądam cokolwiek, jak leci. Szukam czegoś konkretnego, to znajduję. Jeśli nie w polskich zasobach, to w angielskich, niemieckich czy szwedzkich. Chociaż nie, po szwedzku w ogóle nie ogarniam. A jak mam ochotę podzielić się z kimś tym, że pada, to co robię? Dzielę się! Mam pod ręką słowniki, encyklopedie, poradniki i ogłupniki. Żyć, nie umierać. To, że wrzucam durne obrazki czyni ze mnie otępiałą idiotkę? Nie sądzę. Ale też nie zabronię nikomu tak uważać.
To, że coś zajmuje mi dwa razy więcej czasu niż tobie, wynika z tego, że jestem kiepsko zorganizowana, że cierpię na deficyt uwagi i potrzebuję robić kilka rzeczy na raz. O czymś czytam, o czymś innym piszę, a na boku maluję paznokcie i notuję przepływające myśli na małych i większych kartkach. Nawet książki lubię czytać pakietami, napoczynać kilka i czytać na zmianę. Nie ubolewam nad tym, że internet serwuje mi papkę, bo nie jestem gęsią, którą karmi się przez rurę prosto do żołądka. Zatem w kwestii korzystania z kontentnu w całej rozciągłości zgadzam się z tattwą.
To, że ludzie generacji X tęsknią za tym, co było, a ci z Y już nie, wynika z tego, że tych pierwszych czas rzucił okrakiem – jedną nogą w dobę analogową, drugą nogą w cyfrową. Ci drudzy zostali ulokowani już bardziej precyzyjnie, w ujednoliconym świecie. Nie musieli się przestawiać na inne tory. Ja, mimo że z generacji X, nie czuję się wykolejona, a moja tęsknota za tym, co było, ma raczej charakter sentymentalny. Lubię wracać myślami do tego, co było dobre, do miłych chwil z dzieciństwa, do smaków, muzyki, idoli. Ale nie chciałabym, by era analogowa trwała do dziś. Nie chciałabym znów musieć pisać książek w zeszytach. Kto mi to teraz przepisze?
Jeśli ktoś czuje się zmęczony współczesnością, jak choćby Żulczyk, atakowany zbędnymi treściami, zmuszany do czytania cudzych pamiętników, jeśli kogoś boli internet… Tak jak wspomniałam na początku – bolący ząb się wyrywa. Uzależnienia można leczyć. Na ból dupy dobrze sprawdza się gimnastyka, jogging jakiś. Biorąc pod uwagę ilość komentarzy przyklaskujących Żulczykowi, trzeba przyjąć, że problem istnieje. Ale przecież jesteśmy ludźmi, mamy wolną wolę, mamy moc kreowania rzeczywistości, moc jej modyfikowania. Można też poszukać pozytywów w swoim położeniu. To zawsze lepiej niż nagle wpadać w panikę, że wtyczka z tyłu głowy jakoś dziwnie ciąży i uwiera.