
Photo credit: AndyWilson / Foter.com / CC BY-NC-ND
Postawiono mu dość poważne zarzuty i – choć przez chwilę miałam wątpliwości, czy zasadne – został uznany winnym i skazany. “Całe lata pisałem cholernego bloga w mniejszym lub większym stopniu dostosowując się do oczekiwań, jakie w danym momencie deklarowali czytelnicy. I gdzie do cholery oni teraz są?” – rzekł z wyrzutem. Może liczył, że ktoś przyjmie na klatę ten wyrok? “Jesteście bez znaczenia. Nie dlatego, że wami pogardzam. Jesteście bez znaczenia, bo wy i tak kiedyś odejdziecie, tak jak odchodzili przed wami, a teraz po prostu robię krok do przodu wyprzedzając waszą obojętność wobec mnie.” – cisnął czytelnikom w twarz. Oczywiście. Nikt nie weźmie na siebie odpowiedzialności za jego czyny. Nie można przez lata pracować, wypełniając obszerne strony aktu oskarżenia, a potem podnieść ręce w obronnym geście i tłumaczyć się, że to nie ja, albo że przypadkiem.
Nie ma tu przypadku. Postanowił, że to zrobi i zrobił to. Zaplanował wszystko. Działał z premedytacją. Nawet nie można zrzucić tego na chwilową niepoczytalność, nie działał przecież w afekcie. Ba! On nawet zapowiedział, że to zrobi. Dziwne, że wtedy go nie zgarnęli i pozwolili mu to zrobić. Zrobił.
Tomek Tomczyk napisał drugą książkę: “BLOG. Pisz, kreuj, zarabiaj”. W akcie oskarżenia stoi, że napisał najlepszą książkę w swoim życiu. Sąd uznał go winnym zarzucanych mu czynów. Wyrok nie jest prawomocny. Tomkowi przysługuje prawo do odwołania. Ale musiałby napisać kolejną.
Może lepiej wyjdę z tej kryminalnej konwencji, bo zabrnę w ślepy zaułek. Tomek, słowo do Ciebie. Wolę czytać Twoje książki, niż teksty na blogu. Wolę Ciebie z książek, niż Ciebie blogowego. Przyznaję się, nie przebieram nogami w oczekiwaniu na kolejne teksty na Twoich blogach, bywa, że mnie wkurzają. Natomiast gdy pojawiają się aferki, zawsze ciekawi mnie, jak się ustosunkujesz. Bo to nigdy nie jest oczywiste.
Nie wspominam o tym przypadkiem. Tomek pisze o tym w książce – o nieprzewidywalności, o posiadaniu własnego zdania, o byciu opiniotwórczym, o odejściu od szablonowego myślenia. Wielu blogerom tego brakuje. Po prostu coś tam sobie piszą. A gdy się skończy czytać taki tekst, nie wiadomo, jakie mają zdanie. Albo to zdanie jest miałkie.
Pierwsza cześć książki “BLOG. Pisz, kreuj, zarabiaj” poświęcona jest mentalności blogera. To najbardziej motywujący rozdział. Po przeczytaniu czuję się zmotywowana. Ale prawda jest taka, że jeśli pretendent do bycia zajebistym blogerem zwyczajnie nie ruszy dupy i nie podejmie konkretnych działań, to taplanie się w motywacji nic nie da. Po przeczytaniu poprzedniej książki Tomka – “Bloger” – byłam bardzo zmotywowana. Recenzję “Blogera” pisałam na poprzednim swoim blogu. Przyniosłam ją tutaj, bo tamtego bloga już nie ma. Dlaczego? Bo motywacja to nie wszystko.
Jednak ta pierwsza część książki jest żywym świadectwem tego, jak autor jest dobry we wpływaniu na emocje czytelników. Dlatego na blogach ma ich tylu. Dlatego ma też wielu krytykantów, którzy albo czytają go namiętnie i krytykują, albo nie czytają, ale i tak krytykują. Rozdział Mentalność działa na blogera z ambicjami jak sterydy na dresiarza. Nie, nie dostaniesz od niego pryszczy na plecach i nie przestanie ci stawać. Po prostu dostajesz powera i będziesz mieć ochotę pakować na siłce. Oprócz motywacji, można znaleźć tam praktyczne rady poparte przykładami.
Druga część książki to Kreacja w social mediach. Wielu blogerów nie wie, że równie ważne, jak pisanie, jest kreowanie wizerunku. Lepiej, żeby wizerunek nie kreował się sam, przypadkiem, bez kontroli, jak spuszczony ze smyczy pies, który zesra się centralnie na chodniku, bo akurat mu się zachciało. W tym rozdziale znajdziesz kolejną porcję motywacji i rad, jak nie zrobić z siebie idioty albo dziada.
Trzecia i czwarta część książki to już konkretne rady dotyczące współpracy blogerów z firmami. Dla mnie najmniej interesująca, bo jeszcze nie jestem na tym etapie i długo nie będę, o ile będę. Ale to świetny materiał dla wszystkich tych, którzy wrzucają baner firmy za to, że dostali krem za darmo. Polecam tę wiedzę każdemu, bez względu na poziom sympatii do Tomka. Trudno odmówić mu ogromu doświadczenia w tej dziedzinie.
Na koniec Flybook. Odpowiedzi na pytania, z którymi Tomek spotkał się w swojej karierze mentora. Jeszcze bardziej na koniec Słowo końcowe, czyli posłowie do części o zarabianiu. W Epilogu zaś jest moc. Kolejna garść motywacji. Już nie sterydy, ale nitro.
Książkę czyta się świetnie. Pierwsza i druga część skonstruowane są tak, że oderwanie się od czytania jest bardzo trudne. Tekst podzielony na małe rozdziały. Na końcu każdego znajdziesz nawiązanie do następnego. Gdy czytam jakieś coś, koniec rozdziału jest dla mnie pretekstem do przerwania czytania. Mam świadomość, że na następnej stronie jest nie wiadomo co i mogę spokojnie odłożyć książkę i wrócić do niej za godzinę czy jutro. Tutaj nie ma o tym mowy. Gdy na końcu rozdziału powiedziało się A, trzeba powiedzieć B i przejść do następnego. To strasznie upierdliwe! Ale genialne. “Blog” już od pierwszych słów łapie za cohones. Nie ma wolnego rozwijania wątku, brnięcia przez wstępy jakieś, wypatrywanie rozwoju akcji. Otwierasz i dostajesz z bani.
Kończysz czytać, odkładasz książkę i masz ochotę zwinąć się w kłębek, przytulić poduszkę, zamknąć oczy i śnić sen o potędze.