Zapowiadało się kontrowersyjnie, z pazurem, ciekawie. Zwłaszcza, że już sam klip wywołał lawinę komentarzy, w których wyzywano się od Polaków, Żydów, komuchów, volksdeutschów. Zaczęło się wytykanie, że w Auschwitz ktoś zarabia na biletach, że klip (oraz film, którego wtedy nikt jeszcze nie widział) to nabijanie się z ofiar wojny i co ich rodziny pomyślą. Ocieplanie wizerunku Hitlera, nabijanie się z Hitlera poprzez powielanie ze starszych filmów. To nieetyczne, nie można nabijać się z faszyzmu. Pokazywanie mordercy na tle zrównanej przez niego z ziemią Warszawy jest onanizmem próżności (bardzo ciekawe). Nergal jest współczesnym SS-manem i – zdaje się – powinien zginąć. Kula w łeb tej satanistycznej dziczy. Michnik jest niedoholokaustowanym parchem (Michnik dlatego, że Agora maczała palce w filmie). Żarty się skończyły – zaczęło się podrzynanie gardeł.
Już Wam niedobrze? Bo mnie było. Tyle że nie byłam w stanie pojąć, jak można wygenerować takie komentarze na podstawie powyższego klipu. W kontrze do tego wszystkiego jeden komentarz: “well i dont understand anything actually, but its great how hitler is playing at the end of the strings”. No i tyle.
Proszę mi się nie dziwić, że po takiej reklamie poleciałam do kina dzień po premierze. Jeszcze zwiastun dla niewtajemniczonych, pyk:
Film może zabawny, ale nie tak, jak można spodziewać się po Machulskim. Kontrowersyjny też nie jest. Przynajmniej dla mnie. Bo jak widać, dla niektórych kontrowersyjne może być śpiewanie piosenki przez ludzi w kostiumach nazistów. Historia dobra, nawet bardzo dobra. I w gruncie rzeczy zabawna. Ale dialogi… Oj…
Nergal w roli Ribbentropa. Gdy kiedyś skrytykowałam Rooney Marę za rolę w “Dziewczynie z tatuażem”, to mnie jakiś jej fan okrzyczał, że co ja tam wiem, że sama bym lepiej z pewnością nie zagrała, a w ogóle to Rooney była wtedy niedoświadczoną aktorką i mogła grać przeciętnie. Nie byłam w stanie się zgodzić, bo niedoświadczona czy nie, to jednak aktorka, zagrała do dupy i kropka. Nergala nie będę się czepiać. To znaczy dla mnie zagrał marnie, w zasadzie w ogóle nie zagrał. Jego aktorstwo było na poziomie akademii szkolnej w podstawówce. Ale w końcu on jest od darcia mordy a nie od aktorstwa, więc luz. Ważne, że w mundurze prezentował się świetnie, a nawet wiarygodnie. Ponoć marzy mu się zagrać jeszcze księdza pedofila. Ale może niech on już więcej nie gra…
Więckiewicz jako Adolf był uroczy. Jako Lepke jeszcze bardziej. A najbardziej to jako Wałęsa.
Główni bohaterowie – Mela i Przemek, na barkach których spoczywała odpowiedzialność za powodzenie misji i filmu AmbaSSada w moim odczuciu nie dali rady. Być może toporność gry aktorskiej i sprzeczności występujące w tej parze wyraziste niczym w wenezuelskiej telenoweli to był taki zabieg (wierzę, że tak), ale mnie on nie przekonał. Fakt, fajnie się patrzy na małżeństwo, które jest bardziej popieprzone niż własne, ale bez przesady. Jasne, zabawne są prztyczki, które żona sprzedaje mężowi, ale żeby tak na każdym kroku? Problem w tym, że nawet jako środek wyrazu było to ciężkostrawne. Nawet jeśli moje “co oni właściwie ze sobą robią?” i “jakim cudem oni w ogóle się hajtnęli byli?” zostało na koniec nagrodzone, to mimo wszystko zmęczyły mnie przytoczone pytania narzucające mi się co chwilę. Natomiast Antona wspominam czule.
W filmie znajdziemy wszystko. Jest suspens, jest thriller, jest s-f, jest humor, jest romans, są cycki. A nie, cycków nie ma… Nie ma więc wszystkiego, ale jest wiele. Film jest dobry, ale oczekiwania znacznie większe. Po wyjściu z kina byłam zadowolona i gdybym wtedy pisała tę recenzję, byłaby ona bardziej optymistyczna. Z każdym dniem zadowolenie mi spada. Piszę dziś, bo za tydzień mogłabym wystawić Machulskiemu pałę za AmbaSSadę. No i muszę zapamiętać, żeby nie popełniać więcej tego błędu i nie chodzić do kina na polskie komedie.