
Przekonanie o wiecznej, nieśmiertelnej miłości trwającej od zarania aż po grób jest tyleż romantyczne co niepraktyczne.
Śpieszę wyjaśnić, że wcale nie mam na myśli tego, że takie podejście utrudnia zmienianie facetów (tudzież lasek) jak rękawiczki. Nie o to mi chodzi. Jeśli ktoś wierzy w miłość aż po grób, ani myśli myśleć o zmianie rękawiczek. Ale co jeśli przyjdzie wam się rozstać?
Mimo wszystko. Mimo troski, starań, chęci – obydwu stron lub… tylko jednej. Jeśli mimo wszystko przyjdzie wam się rozstać, przekonanie o wiecznej miłości po grób zdecyduje o charakterze rozstania. Miała być na zawsze, na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie, do końca kredytu, do końca świata i jeden dzień dłużej. Mieliśmy być dla siebie na wyłączność. Związek dusz i ciał. Jak to tak? Teraz nagle mamy się rozstać, rozdzielić, rozłączyć? Rozerwać więzi, jedność skalpelem podzielić na pół, pozwolić połowie odejść?
Ból, bunt, rozpacz. Wojna. Tortury. Operacja bez znieczulenia na żywym organizmie. Poczucie pustki, gorejące miejsce po wyrwanym sercu. Miał iść ze mną po bezdrożach w stronę zachodzącego słońca. Miała zawsze troszczyć się i dbać. Miała patrzeć mi do śmierci głęboko w oczy. Miałam być jego jedyną na zawsze. Mieliśmy wychluptywać herbatkę, trzymając szklankę w drążącej od parkinsona dłoni i we trójkę, razem z alzheimerem, gubić klucze do wspólnego, dopiero co spłaconego mieszkanka. Mieliśmy…
Dlatego rozstanie wygląda dramatycznie, traumatycznie, krwawo. Bez względu na to, czy się puścił, czy przestała znosić wady, czy plany na życie mu się zmieniły. Na koniec wypada tej drugiej stronie zatruć życie, zabrać wszystko, z gardła wydrzeć. Nieważne, że przeżyło się razem 5 – 10 – 20 lat, że mówiło się “kocham”, wspólnie przeżyło się to wszystko, co było.
Tak jest, a mogłoby być inaczej. Gdyby nie wiara w miłość do grobowej deski i pragnienie posiadania kogoś na własność.
Każdy człowiek, którego spotykamy w swoim życiu, w jakiś sposób nas wzbogaca. Czegoś się od niego uczymy, czegoś się dowiadujemy o sobie, daje nam kolejne doświadczenia. Każda relacja – czy to przyjacielska, platoniczna, erotyczna, koleżeńska, wroga – jest dla nas lekcją. Po lekcji wypada odrobić pracę domową i wyciągnąć wnioski.
Każde wydarzenie w naszym życiu ma znaczenie. Ma znaczenie każdy człowiek, którego spotykamy. Zostawia w nas ślad. A to, jak długo on pozostaje w naszym życiu, ma znaczenie drugorzędne. Jedno wiemy – nikt nie jest nam dany na zawsze i na własność. Partner, współmałżonek wchodzi w nasze życie, towarzyszy nam, oby jak najdłużej. Ale co jeśli tylko przez jakiś czas? Może warto na do widzenia powiedzieć “dziękuję” i “szerokiej drogi”? Dziękuję za wspólne dni i noce, wspólne radości i smutki. Dziękuję za dzieci lub kota, lub miłość do badmintona. Dziękuję za wspólne targanie zakupów, za jajecznicę i stłuczony kubek. Za wspólną ucieczkę przed deszczem, za pierwszy raz lub dziesiąty. Za kaca po tequili, za tequilę. Za plamę na obrusie, za to, że obrus był na stole, za stół i siedzenie przy stole. Dziękuję za wspólnych znajomych, płacz w poduszkę i infekcję pochwy. Dziękuję za awantury i że już się skończą. Tylko uważaj na siebie i powodzenia.
Ileż łatwiej byłoby, gdybyśmy potrafili tak podchodzić do sprawy. Prościej byłoby zachować klasę, nie robić scen podczas rozstania, gdybyśmy odczuwali wdzięczność za wspólny czas a nie pretensję, że się już skończył. Ileż łez oszczędzilibyśmy, gdybyśmy rozumieli, że “dopóki nas śmierć nie rozłączy” to takie ładne, romantyczne hasło, którego lepiej nie brać sobie do serca. Lepiej po wakacjach przejść do następnej klasy, niż utknąć w poprzedniej.
A gdy przyjdzie wam się rozstać…, podziękuj, że dopiero teraz.